Forum www.twilight2009.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
New Dawn by Annie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twilight2009.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Nie 17:52, 13 Gru 2009    Temat postu:

Pokomplikuję troszkę ;]

Rozdział XIII
part Amandy
Stałam nieruchomo jeszcze przez chwilę. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Mój ukochany prawdopodobnie odkrył swoją rodzinną tajemnicę. W jednej sekundzie skojarzył wszystkie fakty. Bałam się tylko, że omylnie i napyta sobie biedy w poszukiwaniu prawdy i dalszych odpowiedzi na nurtujące go pytania.
- Nie zrobi sobie krzywdy. Nie jest głupcem.
- Edward, proszę, zamknij się - wypaliłam. Mój stan nerwowy był bliski załamania.
Wampir tylko spochmurniał. Zapewne nie spodziewał się, że z moim zdrowiem psychicznym w tej chwili nie było najlepiej. Nagle poczułam nowy przypływ sił. Coś, jakby ktoś zdjął ze mnie ochronny klosz.
- Edward, coś się stało! - Do pokoju wpadła Bella. - Nie czuję mojej tarczy. Nie ma jej!
Mężczyzna uniósł brwi.
- Ja też nikogo nie słyszę.
Oboje spojrzeli się na mnie badawczo.
- Nie, to nie ja - oznajmiłam twardo przez zaciśnięte zęby.
- Na dwór! Już! - Emmett zawołał nas z ogrodu.
Wypadliśmy wszyscy przez okno, wprost na miekką i lekko mokrą trawę. Uniosłam głowę i odruchowo się cofnęłam. Od strony lasu przybywały w naszym kierunku wampiry. Obce wampiry. Całe ich wojsko z trzema zakapturzonymi postaciami w czarnych, jak węgiel, pelerynach. Obok czołowej trójcy kroczyły dwie mniejsze osoby w nieco jaśniejszych, lecz wciąż ciemnych płaszczach. Poczułam się bezbronna. Świadomość, że pozbawiono Cullenów ich darów, była bardzo przytłaczająca i przygnębiająca. Nie mieliśmy żadnej ochrony.
Nagle wampiry sie zatrzymały, tworząc półkole. Czołowa piątka podeszła jednak odrobinę bliżej.
- Witajcie! - przywitał nas głos jednego z przybyłych. - Nie wiedziałem, że spotkamy się tak szybko. Chociaż, jeśli patrzeć przez pryzmat ludzkiego czasu, tak naprawdę minęło całe pokolenie od naszej ostatniej wizyty. Widzę, że również sporo się zmieniło...
Mężczyzna zdjął kaptur i ukazał nam swoje oblicze. Jego twarz wydawało się być pogodna, mimo powagi sytuacji. Nie wykazywał zdenerwowania, czy też furii. Był tym bardziej rozbawiony.
Rozejrzałam się lekko. Moja rodzina zajęła pozycje obronne tak, by mnie chronić.
- Wiedziałam, że współpracy z wami nie będzie - głos zabrała mała osóbka o krwistych i bardzo wyraźnych oczach. - Całe szczęście mieć u siebie Lunę.
- O czym ty mówisz, Jane? - Ciekawość Edwarda przewyższyła jego zwykłe milczenie.
- O naszej nowej zakłutatorce waszych nędznych darów. Słyszałam, że macie kogoś podobnego, lecz nie chciało nam się czekać, aż łaskawie nam ją wydacie. To, co nasze, weźmiemy sobie sami. Swoją drogą, ślicznie pachniesz, kochana - zwróciła się do mnie słodkim głosikiem.
Podeszłam bliżej szeregu mojej rodziny. Tym samym szukałam mojej dźwigni. Musiałam ją teraz znaleźć za wszelką cenę. W moim umyśle nagle pojawiła się swoista mapka ukazująca poszczególne talenty pozostałych. Dar Jane i mój świeciły najjaśniej z wszystkich możliwych.
- Nie chcesz po dobroci, proszę bardzo. - Napięła mięśnie i rozpoczęła swój atak. Jednak ja byłam już na to przygotowana. Ustawiłam przed siebie mentalne lustro i wykonałam kontratak. Wampirzyca zachwiała się przez chwilę, po czym ponownie ściągnęła brwi i próbowała dalej. Ponownie jednak spotkała się z barierą i odbiciem.
- Luna! Do cholery, postaraj się! - Do przodu wystąpiła kolejna niepozorna dziewczynka, która zakłócała wszystkie dary.
- Biedna Jane, nie wiesz, kochana, że gdy ona się mocniej stara, ty stajesz się słabsza? - zaszydziłam z niej hardo, a najbliżej stojący z obcych wampirów zaśmiał się lekko.
- Jane, kochanie, nie musisz się nadwyrężać. Od tego mamy innych.
Spojrzałam jeszcze raz na przeciwników. Było ich o wiele razy więcej niż nas. Kilku członków mojej rodziny poruszyło się niespokojnie. Od strony lasu usłyszałam warczenie.
- Jacob, uciekaj - moja mama szepnęła, jednak ten wyszedł pod postacią wilka z osłony drzew i stanął przy jej boku.
- Znowu te przeklęte dzieci księżyca - mruknął jeden z czołowych zakapturzonych mężczyzn. Po tych słowach pozostałe wilki również wyszły z cienia i zajęły miejsca naokoło naszej grupy. Gdyby nie fakt, że naprzeciwko nas wciąż było więcej osób, pomyślałabym, że szanse są wyrównane. Jednak ich przewaga była tak miażdżąca, że chyba już nic nie miało nam pomóc.
- Dacie nam spokój, jeśli oddam się dobrowolnie? - wypaliłam nagle. Była to jedyna rzecz, którą mogłam w takiej sytuacji zrobić. Nie chciałam, by ktokolwiek się narażał bezpotrzebnie, jeśli istniała jakakolwiek alternatywa.
Trójca rozpoczęła naradę w skrzeczącym, niezrozumiałym dla mnie języku. W tym samym czasie mniejsze postacie zaczęły wbijać we mnie wzrok. Jak teraz zauważyłam, były to bliźniaki. Chłopak i dziewczyna, oboje o piekielnych, czerwonych oczach, które wbijane były prosto w moje. Myśleli pewnie, że odwrócę wzrok, jednakże ja również się im przyglądałam.
Ciszę przerwał w końcu jeden z dyskutujących mężczyzn.
- Cóż, Amando, to bardzo szlachetne z twojej strony. Czy byłabyś gotowa przyjąć zaproszenie na nasz dwór?
- Amy! Nie! Skończysz, jak ich zabawka - krzyknęła Bella.
- O, Bella. Jane, wiesz co robić.
W jednej chwili kobieta upadła na ziemię i zaczęła się wić.
- Przestań! - krzyknęłam wystraszona.
- Od dawna chciałam to zrobić. Nasza mała Bella wreszcie otrzymała karę, jaka jej się należała - zaszydziła.
Postanowiłam działać. Nie chciałam, by ktokolwiek cierpiał. Wyszłam przed szereg i mocno się skupiłam. Nie wiem jak, ale przechwyciłam dar Jane i uderzyłam w nią z całej siły. Dziewczyna upadła na ziemię nieprzytomna, a Bella wciągnęła głośno powietrze, gdy z niej zdjęto cierpienie.
- Zapłacisz za to - wycedził przez zęby bliźniak. Ruszył w moim kierunku, a ja byłam zupełnie bezbronna.

part Edwarda
W ciągu tych paru chwil, tak wiele się zdarzyło. Amanda zablokowała, a co najlepsze skontrowała atak Jane na moją żonę. Była w tym niesamowita! Nigdy nie mógłbym przypuszczać, że najmłodsza z naszej rodziny będzie w stanie nas bronić. Niestety nie zdążyłem zapobiec temu, co się stało.
Gdy tylko Jane upadła, na Amandę rzucił się Alec.
Uderzył z nią impetem o ścianę i wszyscy od razu znieruchomieli. Dziewczyna zaczęła krwawić. Słodki zapach rozniósł się po całej polanie, a wampiry powoli wchodziły w trans. Wraz z Emmettem popędziliśmy jej na pomoc i odciągnęliśmy chłopaka w odległe miejsce ogrodu. W tym samym momencie talenty powróciły. Zacząłem słyszeć myśli, a jedną szczególnie. Pulsowała mi w głowie nieodłącznie z próbami wyrwania się Aleca. Krew Amandy wołała go.
- Niemożliwe - szepnąłem.
W tym samym momencie Aro podszedł do mnie i zapytał:
- Mogę?
Wyciągnąłem rękę w celu pokazania mu moich myśli.
- Niesamowite. Alec, daj rękę. - Wampir podszedł do szarpiącego się chłopaka.
Bliźniakk niechętnie podał rękę, wbijając tym samym wzrok w Amandę.
Niestety ona sama straciła przytomność i osunęła się całkowicie na wilgotną trawę.
W tym samym czasie rozbrzmiały słowa:
- La tua cantante.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Init
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oc./Lbl.

PostWysłany: Nie 20:44, 13 Gru 2009    Temat postu:

Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked
Jestem pod wrażeniem Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Init dnia Nie 20:56, 13 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Nie 21:29, 13 Gru 2009    Temat postu:

Dzięki ;] Ale być może niedługo będzie jeszcze ciekawiej Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Init
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oc./Lbl.

PostWysłany: Pon 14:49, 14 Gru 2009    Temat postu:

Shocked
Nerwowo nie wytrzymam tego oczekiwania Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pon 18:55, 14 Gru 2009    Temat postu:

to weź dużo nerwosolu xd

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pon 16:55, 26 Lip 2010    Temat postu:

oj, oj, oj, jak ja dawno nic nie dodałam xD ktoś to jeszcze ma ochotę czytać?


Rozdział XIV
part Andy'ego
Byłem bezsilny. Nie mogłem zrobić nic, co by jej pomogło. Krwawiła, a na polanie roiło się od wampirów. Dziwne, że jeszcze nie wyczuli mojego zapachu. Być może ratowało mnie długie przebywanie w ich towarzystwie. Bałem się, że kiedyś nastąpi ten dzień, w którym połączę wszystkie fakty w całość. Z jednej strony tak bardzo tego pragnąłem. Chciałem dowiedzieć się, jak zginęli moi rodzice. Z drugiej jednak strony, chyba już to wiedziałem od dawna, tylko nie chciałem przyjąć do siebie świadomości, że oprócz nas - ludzi, istnieją jeszcze inne rasy. A Amanda była z nich wszystkich najwspanialsza i jedyna w swoim rodzaju. Jak mogłem ją tak skrzywdzić? Jak mogłem pozwolić, by zadręczała się pytaniami. Nie mogłem znieść wspomnienia jej słodkiej buzi i tego wyrazu, który na długo wyrył mi się w pamięci. Wyglądała wtedy, jak pobity szczeniaczek. Słodka, mała, bezbronna - taką ją zostawiłem, gdy wybiegłem z jej domu.
A teraz leżała tam, zupełnie nieprzytomna. Trójka wampirów szarpała się w przeciwległym końcu polany. W pewnym momencie jeden z nich wyszeptał coś, a wszyscy jakby zamienili się w posągi. Chciałem już tam podejść, zacząć krzyczeć, by ratowali Amy. Jednak naturalny strach wziął górę nad chęcią pomocy mojej ukochanej. Nie zasługiwałem na jej miłość. Już po raz drugi dzisiejszego dnia ją zawodziłem.
Nie! Tak być nie może! Nie mogę jej tak zostawić.
Zrobiłem pierwszy krok, a krzaki, za którymi się ukrywałem, lekko zaszeleszczały. Wiedziałem, że tym mogłem zwrócić na siebie uwagę drapieżców, jednak nic się nie stało. Podszedłem jeszcze bliżej, jednak tym razem czyjeś silne ramiona mnie zatrzymały.
- Człowiek.
- Co on tu robi?
Rozległ się niski i ironiczny śmiech.
- Przyprowadźcie tą przekąskę tu - wykrzyczała mała blondynka w ciemnej pelerynie.
Zabrano mnie siłą przed oblicze dziewczyny.
Poczułem pęd wiatru i stanąłem twarzą w twarz z wampirzycą.
- Co my tu mamy... Aro, pozwolisz na chwilę? - odezwał się jakiś głos obok. Po chwili, po mojej prawej stronie pojawił się wysoki, czerwonooki brunet.
Szarpnął mnie za rękę i poczułem lekki ból.
- Proszę, proszę. Cóż to za okaz?
Straszliwie zdenerwowało mnie traktowanie ludzi jak przedmioty, ale strach sparaliżował wszystkie moje mięśnie. Stałem przestraszony na środku polany i zerkałem nerwowo na boki. Nowy wampir uporczywie trzymał mnie za rękę i mi się przyglądał.
- Puść mnie! - wreszcie krzyknąłem. Mój głos zabrzmiał nieco żałośnie, gdyż byłem lekko zachrypnięty. Spojrzałem w stronę Cullenów. Dwie z kobiet właśnie zajmowały się Amandą. Ułożyły ją w wygodniejszej pozycji i opatrywały ręcznikami, które jedna z nich przyniosła.
- Radzę się stąd nie ruszać! - krzyknął blondyn o szkarłatnych oczach.
W tym samym momencie poczułem ból. Silny ucisk z tyłu głowy powoli rozprzestrzeniał się na całą moją czaszkę. Nogi się pode mną ugieły, a ręce omdlały.
Młoda wampirzyca zaczęła się śmiać. Wiedziałem, że to Jane. Edward o niej wspominał w ten dzień, gdy poznałem ich sekret. Chwila! To było wczoraj! Przez to wszystko zupełnie zgubiłęm sie w czasoprzestrzeni. Jednak moje rozmyślania przerwała kolejna fala bólu. Upadłem na kolana. Moja głowa była taka ciężka!
- Już wiem... - zaczął wampir, dotykający mojej ręki. Wołali na niego Aro. - Jessie! Thomas!
Z ogromnego szeregu wyszły dwie postaci. Mimowolnie jęknąłem. Te imiona były mi tak bardzo bliskie. Nie mogłem w to uwierzyć, ale podświadomie zdawałam sobie oczywiście sprawę. Kiedyś odkryli sami ten sekret, a teraz stali się tacy sami. Wcale nie zginęli. Jedynie się zmienili. Biłem się z myślami, czy mnie poznają. Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu, znaleźli się bardzo szybko blisko nas. Żadne z nich nie zaszczyciło mnie spojrzeniem, choć widziałem na twarzy matki, że odbywa wewnętrzną walkę.
Nastąpiłą niezręczna cisza. Była aż tak nieznośna i uciążliwa, że słyszałem bicie własnego serca i swój niespokojny oddech.
- Spójrz na mnie... - wychrypiałem, gdyż nie potrafiłem już dłużej wytrzymać. Ojciec zerknął przelotnie, lecz szybko jego rysy z powrotem stężały.
- Hmm... - Aro głośno westchnął. - To wasz syn. Dziwi mnie, że nie chcecie z nim zamienić ani jednego słowa. Cóż, szkoda chłopaka. Zapowiadało się tak ciekawie... W koncu niedaleko pada jabłko od jabłoni, prawda? Teraz też o nas wie. Ach, kochani moi, po co wam były te badania. Tylko utraciliście swoje człowieczeństwo, a także syna...
Mężczyzna dał znak i po chwili straciłem zupełnie świadomość. Ocknąłem się dopiero po paru minutach. Czyjaś zimna ręka dotykała mego czoła. Otworzyłem oczy i ujrzałem twarz mamy.
- Tak lepiej - mruknął z aprobatą wampir. - Zostały w was jeszcze jakieś człowiecze odruchy. Ciekawe.
- Czego chcesz od nas, panie?
Panie? To mnie zbiło kompletnie z tropu. Poderwałem gwałtownie głowę, jednak to nie był dobry pomysł. Zapewne naderwałem sobie jakiś mięsień, gdyż szybko odczułem ból na barkach. No tak, do ziemi przygwoździły mnie ręce wampira w moim wieku, może nawet młodszego.
- Ach, nic, moja droga Jessie. - Aro pociągnął dłonią po policzku mojej matki. Nie spodobało mi się to. - Chciałem tylko coś wyjaśnić naszemu młodemu przyjacielowi. No i zastanawiałem się waszej reakcji. Ach, młodzi i głupi... Chłopak, zdaje się gustuje w dziwnych stworzeń, zupełnie jak wy. Ciekawe, jaki miałby dar. Jego umysł jest taki otwarty...
Nic nie rozumiałem. Czego ten dziwak chciał? Nie chciałem jednak się odzywać, gdyż bałem się bólu, który już tak dobrze znałem.
- Obiecaliśmy ci posłuszeństwo! Miałeś zostawić go w świętym spokoju!
Czy to chodziło o mnie?
- Ach, tak. Wasz synek miał być bezpieczny. Przecież nic nie wiedział o waszym zamiłowaniu do szpiegowania wampirów! Ale widzisz, kochana, to się nieco zmieniło. Teraz zdaje się, wpadł w oko, mieszańca z rodziny Cullenów, naszych drogich przyjaciół.
W tym momencie kilka osób bardzo spontanicznie zareagowało. Chłopak, który mnie przytrzymywał rzucił rozwścieczone spojrzenie w kierunku mówiącego wampira i warknął:
- Nie mów tak!
Natomiast Bella prychnęła, a Jacob zawył.
- Och, tak. Uraziłem was. Przepraszam - rzucił z ironią Aro.
Zupełnie niespodziewanie zaczął się śmiać. Spojrzałem zdezorientowany na szyk, tworzący się wokół polany. Przybysze z pewnością nie chcieli opuścić tego miejsca bez bitwy.
Poderwałem się na równe nogi, odpychając młodego wampira i rzucając się do biegu w kierunku Cullenów. Miałem mgliste pojęcie o sile i prędkości tych stworzeń, ale musiałem spróbować. W tym samym momencie ktoś złapał mnie z tyłu i wbił swoje ostre zęby w szyję.
- Jane! Nie! O mój Boże! - słyszałem krzyki, ale w tej chwili czułem tylko ból i coraz silniejszy ogień. Miałem wrażenie, jakby ktoś podpalił mnie żywcem od środka. Byłem coraz słabszy, obraz mi się zamazywał, więc upadłam na ziemię. Ostatnie, co zobaczyłem to wściekłe spojrzenie bliźniaka wampirzycy i po przeciwległej te oczy. Te piękne błękitne oczy, które w tym momencie były mocno zszokowane, a w ich kącikach już kryła się determinacja i wściekłość.
- Ty suko! - usłyszałem i odpłynąłem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Init
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oc./Lbl.

PostWysłany: Pon 19:08, 26 Lip 2010    Temat postu:

Yeah Cool Wreszcie się doczekałam!
Ja czytam i czytać będęWink

Na marginesie - takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam Shocked


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Wto 22:30, 27 Lip 2010    Temat postu:

końcówka będzie jeszcze lepsza ;D

dwa od razu ^^

Rozdział XV
Czułem wszędzie krew. Wpadała siłą do moich nozdrzy, rozrywała na kawałeczki moje narządy. Leżałem na brzuchu na mokrej trawie. Uchyliłem powieki. Jęknąłem z bólu i obrzydzenia. Leżałem w czerwonej mazi wymieszanej z zielonymi źdzbłami. Schyliła się do mnie twarz, piękna i niepowtarzalna. Z jej oczu leciały drobne łzy. Starła je wierzchem dłoni i spojrzała gdzieś ponad mnie.
- Nie bój się mnie, Andy - wypowiedziała miękko, niczym anioł. Uśmiechnęła się do mnie i ujęła moje dłonie. Widziałem, że własne ma zabrudzone krwią i ... popiołem.
- Nie zamierzam - odpowiedziałem i pokiwałem głową. Zabolało. Dotknąłem ręką karku. Poczułem pod palcami gorąco, a dziewczyna się lekko skrzywiła. Zrezygnowany opuściłem rękę i przekręciłem się na plecy. Kucała przy mnie i głaskała mnie po dłoniach. Coś sie stało. Wiedziałem. Przecież to zupełnie niemożliwe. Jeszcze kilka dni temu nawet nie wiedziałem, że oni istnieją. Oczywiście zdawałem sobie powoli sprawę, ze otaczający mnie świat wcale nie jest taki, jak powinien być, ale nie potrafiłem jeszcze tego dogłębnie przetworzyć. Dlaczego ja? Wolałem jednak nie myśleć dłużej na ten temat. Wyrzuciłem złe myśli z głowy i poczułem ulgę.
Z głębi polany dobiegł głos:
- Zabierzcie go, jeśli taka potrzeba.
- Dziękuję, Aro - zaświergotała Amy. Nic nie rozumiałem. Przecież to z nim walczyła. Co się wydarzyło?
Zbyt dużo informacji sprawiło, że poczułam ukłucie w sercu. Musiałem odecthnąć, gdyż brakło mi powietrza.
- Edwardzie, zrób coś! - moja ukochana krzyknęła, zupełnie innych głosem, niż wcześniej przemawiała do groźnego wampira. Gwałtownie wstała i rozpłakała się na dobre. Chciałem wstać i ją przytulić, ale co chwila zalewała mnie nowa fala mdłości i bólu.
Wiedziałem, że to krwotok, czasem udawało mi się uważać na lekcjach, a to było na pierwszej pomocy. Tylko nikt nie powiedział mi, jak zatrzymać krwawienie po ataku...wampira. Co się tak właściwie zdarzyło? To chyba Jane mnie zaatakował. Rozejrzałem się, lecz nigdzie nie widziałem jej złośliwej postaci. W tym samym momencie czyjeś ramiona mnie otoczyły i osrożnie podniosły obolałe ciało. Nie miałem siły walczyć z coraz silniejszym bólem. Poddałem się mu.
***
Umieram? Nie wiem.
Ciężko mi było to określić. Wisiałem między świadomością a otchłanią bez dna. Nie mogłem się ruszyć. Miałem wrażenie, jakbym balansował pomiędzy niebem i piekłem.
Czułem, że leżałem w czyichś ramionach. Były one niesamowicie chłodne i w sumie dobrze, gdyż powoli zaczynałem odczuwać, jak coś mnie pali od środka. Krzyknąłem z bólu. Nie miałem jak walczyć z ogniem. Powieki były ciężkie, więc nie mogłem ich unieść.
- Cii, Andy, cii - czyjś aksamitny głos do mnie mówił. Nie był to jednak głos mojej ukochanej...
- Amanda! - wrzasnąłem, ponownie szarpiąc się z bólu. Poczułam, jak ktoś zatyka mi usta.
- Cicho, nie możesz teraz jej przeszkodzić! - Ktoś na mnie warknął. Rozpoznałem, że to głos Edwarda.
Dalej się szamotając, wyobrażałem sobie najgorsze możliwości. Moja Amy zajęta? Musi się skupić? O co tu chodzi?
Kiedy rozmyślałem, poczułem ukłucie w szyi. Miałem wrażenie, jakbym eksplodował na miliony kawałeczków i ponownie jakimś cudem wracał do swojej postaci.
- Bella! To nie jest dobry pomysł! - kolejne podniesione szepty.
- Masz lepszy? Amy nigdy nam tego nie wybaczy.
- A jeśli się nie uda? - W tym momencie nastąpiła nieznośna cisza. Zupełnie jakby czas się zatrzymał. A może to ja straciłem świadomość? Było strasznie. Nie miałem nawet porównania, w jakiej sytuacji człowiek może się tak czuć.
- Takiej opcji nie ma.
Cisza i znów szarpnięcie z prawej strony głowy. Ogień walczył z czymś z zewnątrz. Czułem, jak ktoś przyparł ustami do mojej tętnicy.
- Nie... - wyszeptałem.
- Wybacz, Andy. Wydaje mi się jednak, że Mandy nie byłaby zadowolona, gdybyś został jednym z nas.
Jej twarz. Piękna, nieskazitelna, okalana złocistymi puklami lśniących włosów. Uśmiechała się do mnie. Wyciągnąłem do niej rękę i pogłaskałem po policzku. Wtedy stało się coś strasznego. Ona...pękła. Niczym bańka mydlana. Rozpaczliwie próbowałem złapać strzępy jej włosów, jej skóry, oczu, ust, wszystko to było dla mnie tak bardzo cenne. Nie mógłbym znieść jej straty. Teraz o tym wiedziałem.
- Amanda... - ponownie wychrypiałem. Przed oczami zrobiło mi się zupełnie ciemno. Nic nie słyszałem, nie widziałem, nie czułem. Rozpaczliwie wymachiwałem rękami, choć miałem wrażenie, że tak naprawdę już dawno opuściłem ciało.
Moja ukochana. Nie! To się nie dzieje! Błagam... Przecież nie mogłem stracić tego wszystkiego. Mogłem być jednym z nich, nawet chciałem, gdyby to tylko pozwoliło mi przy niej zostać. Proszę... Nie pozwólcie mi umrzeć! Nie pozwólcie jej cierpieć.
Kocham Cię. Potrzebuję. Jesteś moim unikatowym kwiatem, który z dnia na dzień rośnie, rozwija się na moich oczach. Niczego tak bardzo nie pragnę, jak tylko cię dotknąć... Amando! Nie... Nie odchodź, nie pozwól, by mnie tu zostawili!
***
- Andy... Andy... proszę obudź się! - wołał mnie cichutki, załkany glos. Płynąłem w stronę światła. Skutecznie wyrywałem się ostatnim czarnym pnączom otchłani, które ciągle łapały moje dłonie i stopy gorącymi płomykami. Chciałem krzyknąć " Ja żyję! Słyszę cię! ", ale nie potrafiłem. Coś ciężkiego zgniatało mi czaszkę i całe ciało.
- Zróbcie coś, błagam... - ktoś wyszeptał. Chciałem zobaczyć, kto przy mnie siedzi i kto chce, bym wrócił. Miałem wrażenie, że w mojej głowie panuje pustka.
Krzycz! Muszą usłyszeć! Zebrałem wszystkie siły i mocno się skupiłem. Użyłem całej silnej woli, by wykrztusić powietrze i kilka słów. Jednak jedyne do czego byłem zdolny, to jęk bólu.
- Kochanie, jestem przy tobie. Obudź sie, proszę - dziewczyna, bo to wywnioskowałem z jej głosu, nadal płakała. Nagle do głowy wpadła mi nowa myśl. Niczym świetlik wpadający do ciemnego pomieszczenia. Powoli otwierałem na nowo oczy na mój umysł. Otwierałem drzwiczki ze skrywanymi tajemnicami mojego życia. Wertowałem każdy zakątek, by niczego nie pominąć. Rodzice... Teraz już pamiętałem. Łąka i oni. A potem atak, ciemność i walka. To się tak nie skończy. Mam dla kogo żyć i z tego nie zrezygnuję. Na nowo poczułem każdy mięsień. Ze zdwojoną siłą rozpocząłem bój o zakomunikowanie światu, że jestem tu i wracam.
- Carlisle! - ktoś wrzasnął. Zadzwoniło mi w uszach, gdyż byłem słaby. Poruszyłem palcami, sprawdzając, gdzie są. W mojej dłoni coś tkwiło. Czyjeś delikatne rączki. Szybko poczułem zimną dłoń na czole, która przyniosła ulgę mojej rozpalonej głowie.
Uchyliłem powieki. Miałem przed sobą twarz anioła. Nie, chwileczkę. Znałem tą twarz. Carlisle Cullen, lekarz ze szpitala w Forks. Więc to jednak prawda... Ona tu gdzieś jest.
- Amy... - wychrypiałem i zacząłem błądzić wzrokiem po suficie. Obok twarzy doktora pokazała się druga. Drobniutka i niepozorna, ale tak śliczna i kochana, że od razu poczułem ciepło w sercu. I nie było to wcześniejsze uczucie palenia żywcem, tylko takie... przyjemne.
Dziewczyna pochyliła się i mocno objęła. Mimo że wszystko mnie bolało, nie dbałem o to. Ważniejsza była ta bliskość z moją ukochaną. Nieważne ile ma się lat, miłość istnieje zawsze, a ja teraz to sobie uświadomiłem. Trzeba tylko umieć ją odróżnić od porządania. Oczywiście, pragnąłem Amandy, ale czułem też z nią taką niesamowitą więź duchową, jakbyśmy byli dla siebie stworzeni. Nigdy nie czułem niczego takiego. Wiedziałem, że to było od zawsze nam pisane, by się spotkać. I tak oto jesteśmy teraz razem. Nigdy nikomu nie pozwolę jej zabrać. Nawet jeśli bym miał przypłacić to życiem. To mój skarb, powód, dla którego wróciłem z otchłani i ciemności. Najcenniejsze, co mogłem kiedykolwiek okazję zobaczyć, dotknąć, czy nawet posiadać. Ale ja jej nie miałem. To ona była moją panią, królową mojego serca i mogła zrobić ze mną co tylko chciała. Pozwoliłbym jej na poniżenie, na tortury, na wszystko. Jeszcze bym za to podziękował na kolanach.
Chciałem, by dalej była przy mnie, ale ona się odsunęła lekko, tylko po to, by schylić się do mojego ucha.
- Nie musiałbyś klękać. Nie zniosłabym myśli, że jesteś moim sługą i nigdy bym cię nie skrzywdziła - wyszeptała łamiącym głosem. Zanim zdążyłem pomyśleć, dodała - Tak, słyszę twoje myśli, dzięki Edwardowi. Kochanie, możesz być pewien, że jesteś królem mojego serca i duszy.
Łzy popłynęły mi z oczu na dźwięk jej słów. Pomogła mi się podnieść i teraz to ja ją przytuliłem.
- Kocham cię - powiedziałem i złożyłem pocałunek na jej pięknych ustach, ignorując Edwarda i Carlisle, którzy stali w pokoju. Doktor tylko się uśmiechnął, natomiast młodszy Cullen przewrócił demonstracyjnie oczami.
- Skończcie już, proszę. Bo zaraz znowu nam tu odjedziesz, Andy.
Posłuchaliśmy tej rady i się od siebie leciutko odsunęliśmy.
To był najpiękniejszy dzień, jaki miałem kiedykolwiek okazję przeżyć. Właśnie, ja żyłem i miałem zamiar teraz uważnie obserwować to, jak to robię, by nie trwać biernie, ale również poczuć pełnię piękna, świata, wszystkiego. To był mój nowy plan.

Rozdział XVI
Part Amandy
Jeśli ktoś kiedykolwiek by mnie zapytał o najgorsze przeżycie, to z pewnością odpowiedziałabym, że dzisiejszy dzień należał do najstraszniejszych rzeczy w całym wszechświecie. Ciężko mi dojść do siebie, po tak traumatycznych przeżyciach. Jednak niczego nie żałuję, żadnej podjętej decyzji, żadnego czynu. Nie obchodzi mnie, czy mam na sumieniu kilkoro wampirów. Jestem ja, moja rodzina i Andy.
Jednak, jeśli miałabym być szczera, to bałam się. Okropnie.
W tamtej chwili, gdy to wszystko się zaczęło.
Ocucona przez Bellę, szybko się podniosłam. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a z mej piersi wydarło się przekleństwo. Ta mała wampirza sadystka zaatakowała Andy'ego. Nie miałam czasu, żeby bawić się w działania dyplomatyczne. Pomimo tego, że obawiałam się okropnie pociągnięcia za właściwe dźwignie w mym umyśle, musiałam zaryzykować. Dla niego, mojego ukochanego, który wrócił do mnie. Gdyby nie to, że pojawiłam się w tym mieście, siedziałby w swoim domu, we własnym pokoju i robiłby coś, co zazwyczaj robi normalny nastolatek. Ale na jego nieszczęście na drodze stanęła mu pewna dziewczyna. Zwykła, niezwykła. Przeciętna, jeśli by ją porównać z jej rodziną, ale niepowtarzalna wobec ogółu.
Nie mogłam sobie wybaczyć, że przeze mnie Andy cierpiał. Gdy tylko osunął się na ziemię, rzuciłam się na blondynkę. Teoretycznie z wampirzycą miałam małe szanse, jednak była ona zbyt zszokowana by się bronić. Czułam, jak przypływały do mnie nowe siły. Ogarniało mnie uczucie przepełnienia, które musiało znaleźć ujście. Skierowałam więc całą swoją energię na Jane, która nie miała, jak się obronić. Dodatkowo pomoc mętalna i tyle darów na około tylko mnie wspomogły. Powaliwszy ją na ziemię, nie zastanawiałam się długo. Sięgnęłam po zapalniczkę, którą wcześniej do kieszeni dyksretnie wsunęła mi Bella. Wiedziała, co się święci. Mogłam śmiało stwierdzić, że była jedną z najmądrzejszych podpór rodziny. Cały spektakl trwał zaledwie parę sekund. Jane zajęła się ogniem, a reszta wampirów, nie była w stanie się ruszyć.
- Giń - powiedziałam beznamiętnie, gdy ta po raz ostatni zerknęła na mnie przerażonymi oczami, ostatkami sił próbując zaatakować mój umysł. Jednak ja byłam silniejsza. Dziewczyna upadła na ziemię i wkrótce w tym miejscu pozostał tylko popiół.
Bałam się tego momentu. Pozbawiłam życia jedną z klanu Volturi. Co mnie za to czekało? Nie wiedziałam i naprawdę nie chciałam wiedzieć. Kątem oka spostrzegłam, jak dwaj strażnicy Ara szczerzą kły i gotują się do skoku. Lecz w tym momencie przede mną wyrósł bliźniak wampirzycy, Alec.
- Nie tkniecie jej - powiedział i zasłonił mnie swoim ciałem. Byłam mu za to wdzięczna, ale jednocześnie poczułam się jeszcze gorzej. Nic nie rozumiałam. Dlaczego ten chłopak mnie chroni? Miałam mętlik w głowie. Potrzebowałam się wyciszyć, ale nie miałam na to ani czasu, ani możliwości, gdyż wysokie natężenie darów zaprzątało mój umysł.
Aro przywołał chłopaka do siebie i wymienili się kilkoma zdaniami. Ewidentnie się kłócili, jednak nie chciałam podsłuchiwać. W pewnym momencie Alec obrócił się i ruszył w kierunku lasu. Minęła sekunda i już wszyscy stracili go z oczu. Tymczasem ja pozostałam sama na środku polany wraz z nieprzytomnym Andy'm. Położyłam mu chłodną dłoń na czole i rozpłakałam się. Nie potrafiłam kryć targających mną emocji. To było stanowczo za dużo dla mojego 15- letniego żywotu. Kochałam, całym sercem, przez co moje serce coraz bardziej pękało w szwach. Nie mogłam sobie pozwolić na myśl, że coś się może stać, że Andy mógłby nie przeżyć. Chłopak się ocknął. Zajęłam się nim i zawołałam moją rodzinę. Natychmiast się pojawili obok mnie. Zabrali osłabionego chłopaka bliżej domu. Jego krew mnie wołała, lecz musiałam się powstrzymać. Patrzyłam, jak Edward go układa na kocu i starannie ogląda krwawiącą tętnicę. Nagle coś we mnie uderzyło. Spojrzałam przed siebie, ale stałam sama na środku łąki. Znów uderzenie. Zrozumiałam, że to ktoś mentalnie mnie atakuje. Przecież Jane już nie...
- Ach, Amando - zaczął Aro. Spojrzałam za siebie, zaalarmowani Cullenowie od razu stanęli w równym szeregu. Tylko Bella i Edward dalej klęczeli przy Andy'm. - Nie masz pojęcia, ile szczęścia byś wniosła do naszego zamku. Teraz, gdy nie mamy już naszej wybitnej młodej kobiety, mogłabyś zająć jej miejsce...
- Nie!
- Cóż, dziwi mnie taka reakcja. Może i mogłaś powstrzymać Jane, ale reszty wojska nie powstrzymasz.
Zesztywniałam. Aro i jego najbliższa ochrona zaczęli kroczyć ku mnie. Z przerażeniem odkryłam, że moja rodzina stała niczym zahipnotyzowana.
- Wiesz, Amando, mamy wiele talentów. Twój jest naprawdę wspaniały i nie działają na ciebie sztuczki Cassidy. Szkoda.
Mając taką informację, szybko zaczęłam wertować moją mapkę darów, którą automatycznie zobaczyłam wewnątrz umysłu. Wystarczyło zdetronizować dwie osoby, by przejąć całkowicie na nimi kontrolę. Musiałam to zrobić. Dla moich bliskich. Zamknęłam oczy i pociągnęłam za dźwignię. Było to tak realistyczne, że niemal usłyszałam zgrzyt i trzask, jaki wydają stare zardzewiałe zębatki, które się uruchomi po długim okresie nieużywania. Otworzyłam oczy i z satysfakcją dostrzegłam bezradność na twarzy czerwonookich wampirów.
Miałam przewagę. Sama jedna, bez żadnego wsparcia. Tak, jak to powiedział Eleazar, byłam maszyną do zabijania. Niczym bomba, odmierzałam czas do wybuchu. Tylko, że ja nie miałam wybuchnąć. Moim zadaniem było zdetronizowanie Volturi. Tak to zrozumiałam i musiałam się tego trzymać. Pobawiłam się jeszcze swym darem i odebrałam wszystkie dary, jakie posiadali.
- Co ty robisz? - wrzasnął na mnie blondyn o imieniu Kajusz. Już chciał wysłać jednego ze strażników, by mnie złapali, jednak Aro go powstrzymał.
- Czego chcesz w zamian? - zapytał poważnym tonem, który zupełnie do niego nie pasował.
Chcę świętego spokoju. - Tak powinnam odpowiedzieć. Ale nie, ja wolałam być bardziej wspaniałomyślna. Zerknęłam przez ramię w stronę domu. Nie było Edwarda i Belli wśród Cullenów, więc wiedziałam, że Andy już leży w domu.
Podeszłam bliżej do wampira, niemal na odległość wyciągniętej ręki. Wiedziałam, że bardzo ryzykuję, ale musiałam spróbować zdobyć jego zaufanie.
- Oddam wam dary, jeśli nigdy więcej tutaj nie wrócicie.
- Nie ma mowy! - przerwał mi Kajusz. - Myślisz, że możesz nas bezkarnie okradać? Aro, zrób coś!
Wampir wnikliwie mnie obserwował. Jego czerwone tęczówki przewiercały mnie na wylot, jednak nie spuściłam wzroku i równie intensywnie się w niego wpatrywałam. W końcu to on zrezygnował i odsapnął.
- No cóż, nasza mała przyjaciółka ma nad nami przewagę. Musimy jej ulec.
- Ty chyba żartujesz! Możemy ją powalić jednym ruchem! - Na dowód tych słów blondyn sam podbiegł do mnie i już się zamachnął, gdy nagle zawył z bólu.
- Przeklęta małpa! - Zaklął jeszcze coś pod nosem i masując obolałą rękę, odszedł do orszaku.
- Nic tu po was. Oddam wam dary. Macie moje słowo... Tylko już stąd idźcie - wyszeptałam. Głowa mi pękała od bólu, jaki wywoływały wszystkie skumulowane dary. Nie miałam siły trzymać dźwigni, ale musiałam, jeśli chciałam chronić bliskich.
Odeszli równie szybko, co się pojawili. Cały okazały orszak znikł za pokrywą lasu. Odetchnęłam, ale wciąż czekałam na bezpieczny moment. Wreszcie zrezygnowana opadłam z sił i upadłam na ziemię. Leżałam tak chwilę, by uspokoić skołatane nerwy i wyrównać oddech. Wiedziałam, że Volturi mogą niedotrzymać słowa, ale nie mogłam się tym teraz przejmować. Gdy chwilę odpoczęłam, ruszyłam do domu. Wbiegłam na piętro i z przerażenia pisnęłam. Andy leżał z rozharatanym gardłem na stole w gabinecie Carlisle'a, który własnie go opatrywał.
Usiadłam obok niego i złapałam chłopaka za rękę. Łzy same pociekły mi z oczu. Bałam się właśnie tego. Cały czas prześladował mnie lęk przed stratą Andy'ego. Ktoś, kto wymyślił, że miłość w tak młodym wieku nie istnieje, powinien się puknąć w czoło. Ja dokonale wiedziałam, że go kocham, a po jego myślach utwierdziłam się w tym, że on mnie również. To było piękne uczucie. Takie pierwsze, świeże, wspaniałe, a przede wszystkim nasze i nikogo więcej. Byliśmy do siebie dopasowani, jak dwie krople wody.
Gdy Andy się ocknął od razu rzuciliśmy się sobie w ramionia. Nawet nie zauważyłam, kiedy do pokoju wszedł Edward, ale po chwili nam przerwał. Pozwoliłam sobie nawet na zostawienie jego daru w spokoju, więc mógł nas podsłuchiwać do woli.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie i długo wpatrywaliśmy w nicość. Chciałam zatrzymać tę wspaniałą chwilę na dłużej, lecz już wiedziałam, że wszystko się zmieni. I to całkiem niedługo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Init
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oc./Lbl.

PostWysłany: Czw 12:59, 29 Lip 2010    Temat postu:

Ajajaj Mad Jestem pod wrażeniem:)
Chyba jedne z najlepszych rozdziałówSmile Masz głowę pełną pomysłów i umiejętność ciekawego ich opisania...Zazdroszczę!Wink
No i czekam:P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 22:16, 29 Lip 2010    Temat postu:

A proszę dalej: ;D I dzięki ;*

Rozdział XVII
Gdy wszystko nie idzie po naszej myśli, wszystko nad czym pracujemy się wali, możemy powiedzieć jakieś mądre slogany typu "Jutro będzie lepiej" albo "Mogło być gorzej". Ale co jeśli jutro będzie jeszcze gorzej, a lepiej już nigdy nie będzie? Powiedzmy, że całe twoje życie legnie w gruzach przez jedną decyzję. Pozornie nieistotną, której nikt nie poświęcił należytej uwagi.
Coś mi mówiło, że to nie był dobry pomysł, by zmieniać przyszłość. Ale kto mógł się tego spodziewać? Może było nam przeznaczone umrzeć na polanie? Może to wszystko było moją winą? Gdybym nie była taka przemądrzała i potrafiła się porządnie skoncetrować, to może nic by się nie wydarzyło?
Spojrzałam na Edwarda siedzącego naprzeciwko mnie. Mimo że był nieśmiertelny, jego twarz wyrażała zmęczenie. Wszyscy zgromadziliśmy się w salonie i czekaliśmy, co stanie się dalej. Volturi odeszli, udało nam się odeprzeć ich atak, ale co z tego? Od tego czasu Alice co chwilę znikała. Nie potrafiła wytrzymać dłużej w moim i Reneesme towarzystwie. Bolało mnie to, że sprawiam jej nieświadomie ból. Dodatkowo nawiedziały ją ciągłe wizje. Podpatrywałam je z czystej ciekawości. Jednak po dwóch razach, okropnych obrazów, zaprzestałam tego. Bałam się zamknąć oczy w obecności Alice. Ja mogłam nad tym zapanować, ale wampirzyca nie. Chciałam odjąć jej cierpienia, ale zabroniła mi stanowczym głosem:
- Wierz mi, kochanie, z dwojga złego lepiej bym to ja musiała oglądać to cierpienie. Ty masz czas i musimy cię chronić.
Więcej nie oponowałam. Nie miałam zresztą na to ochoty. Mijały godziny, a Alice zwijała się z bólu w swojej sypialni. Przy jej boku cały czas czuwał Jasper, który koił jej nerwy, jak tylko mógł najskuteczniej.
Każda wizja zaczynała się tak samo. Las, ciemność, chłód przeszywał na wskroś. Do tego czuło się nieodparte wrażenie, że ktoś obserwuje nasz każdy ruch. Gdy po raz pierwszy to zobaczyłam, krzyknęłam. Nagle znalazłam się w nieznanym miejscu i widziałam te oczy - szkarłatne kryształki spoglądające na mnie z pożądaniem. Uciekałam, a przynajmniej próbowałam, ale nie udawało mi się to, gdyż napastnik zawsze był szybszy. Pamiętam, że tego dnia po raz pierwszy ktoś mnie uderzył. Nikt oczywiście nie miał tej osobie za złe, że to uczyniła, ale i tak Jacob i Edward nie pozwalali od tej pory Rose na zbliżanie się do mnie. Należały jej się podziękowania za wyrwanie z transu, ale z drugiej strony uczucie uderzenia w marmurową ścianę nie jest ani miłe, ani przyjemne. Miałam szczęście, że siniak szybko zniknął.
Westchnęłam. Przeze mnie było tyle problemów.
- Nawet tak nie myśl - mruknął Edward. Znowu był zmuszony mnie słuchać. Nie miałam ochoty używać daru, jeśli tego nie musiałam. Czułam się okropnie, gdy odbierałam komuś jakąś cząstkę bytu. Byłam takim złodziejem z wyrzutami sumienia, który po zastanowieniu i wykorzystaniu ukradniętej rzeczy, oddaje ją z powrotem. Nie miałam też serca, by prosić Bellę o ciągły wysiłek i chowanie moich myśli przed jej mężem.
Edward ponownie na mnie spojrzał.
- Jesteś zbyt altruistyczna - powiedział poważnym tonem.
- Jaka? - odparłam. Może wyszłam w tym momencie na głupią albo niedouczoną, ale nie byłam w stanie myśleć.
Cullen spojrzał na mnie spode łba. Przekrzywiłam głowę, ale nie odwróciłam wzroku. Skoro zwracał mi uwagę, to równie dobrze mógł mnie troche podedukować.
- No więc? - Czy tylko mi się to wydawało, czy znowu Edward zmienił nastawienie? Nie potrafiłam go rozgryźć. Gdyby ktoś kiedyś ogłosił plebiscyt dla najbardziej nieodgadnionej osoby na świecie, to mój dziadek z pewnością otrzymałby pierwsze miejsce.
- Za bardzo się poświęcasz i chcesz wszystkim pomóc - mruknął, wstał ze swojego miejsca i zniknął za drzwiami salonu.
- Aha... - westchnęłam. Odniosłam dziwne wrażenie, że reszta rodziny się mnie odrobinę obawiała. Trzymali się na dystans, ale mogło mi się tylko zdawać. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie i oparłam głowę na ramieniu Andy'ego, który wciąż u nas przebywał. Chłopak pogłaskał mnie po policzku i ziewnął.
- Twoja babcia będzie się denerwować - szepnęłam. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o przyziemnych sprawach takich, jak szkoła i to drugie życie.
- Nie będzie.
Najchętniej nie wypuściłabym go z ramion, z domu, ale wiedziałam, że dla starszej pani to może być bardzo niebezpieczne. Na pewno odchodziła od zmysłów, zastanawiając się, gdzie jest jej ukochany wnuczek.
Wstałam, pociągając go za rękę.
- Chodź, odwiozę cię - skierowałam się do szafki z kluczykami. Nikt mnie nie zatrzymał, nikt się nie sprzeciwił. Przecież miałam tylko piętnaście lat, no prawie szesnaście, a moje zdolności w prowadzeniu samochodu pozastawiały wiele do życzenia.
Pomimo to, wyszłam na ganek i wsiadłam do lśniącego, sportowego Audi, które należało do Nessie, jednak ona go nie używała.
- Wskakuj! - krzyknęłam i zachęcająco zamachałam ręką w stronę Andy'ego, który był nieco zakłopotany i zdziwiony.
- Masz prawko? - zapytał, niepewnie wsiadając i spoglądając na mnie swoimi pięknymi oczętami. Rozbawiło mnie to pytanie, gdyż jakiś czas temu sama zadałam mu podobne pytanie.
- Kochanie, jakbym nie umiała jeździć, to bym sobie odpuściła, prawda?
Odpaliłam silnik i poczułam znajome drżenie serca. Uwielbiałam szybkość, podróże i ryk sportowych samochodów. To była jedna z tych cech, która łączyła wszystkich Cullenów.
Ruszyliśmy, zostawiając ogromną leśną willę w tyle i mknęliśmy w kierunku Forks. Stosunkowo szybko udało nam się dotrzec pod dom chłopaka. Wysiedliśmy równocześnie. Chciałam się pożegnać, ale Andy złapał mnie w talii i pociągnął w kierunku drzwi. Walnęłam go żartobliwie pięścią w bok, a on udał ból.
- Czemu to robisz? - zapytałam i puściłam oczko.
- Muszę cię komuś przedstawić. - Otworzył drzwi i zawołał - Babciu!
W tej samej chwili starsza pani wyłoniła się z kuchni i przywitała nas ciepłym uśmiechem.
- Witajcie, kochani. Andy, gdzieś ty się podziewał? - Zachęcającym gestem zaprosiła nas do salonu i usiadła na fotelu. - Jesteście głodni, a może chce wam się pić?
- Nie, dziękujemy babciu - odparł chłopak. - To jest Amanda, ta dziewczyna, o której ci opowiadałem...
- Przepraszam, chyba trochę za długo zajęłam pani wnuczka rozmową - wtrąciłam przepraszającym głosem.
- Ach, skarbie, miło mi ciebie poznać. Andy dużo o tobie mówił. Wreszcie się wyrwał z tego domu. Tak to tylko siedział i patrzył w cztery ściany, czytał książki i kompletnie z nikim się nie spotykał. - Spojrzałam na mojego towarzysza i z trudem powstrzymałam chichot, gdyż chłopak zrobił się cały czerwony ze wstydu.
- Babciu, przesadzasz, naprawdę.
- Och, nie kłóć się już ze mną, kochany - kobieta zaczęła się przekomarzać z wnuczkiem, co według mnie, było dowodem niesamowitej miłości, jaką dażyła swoją jedyną rodzinę. Widziałam zresztą, że chłopak traktował ją z wielkim szacunkiem i uwielbieniem. Po stracie rodziców, musiała mu zastąpić wszystko i wszystkich, co na pewno nie było rzeczą łatwą.
Poklepałam go po ramieniu i usadowiłam się wygodnie na kanapie. Miałam wielką ochotę zasnąć i spać jak najdłużej. Zanim się obejrzałam, odpłynęłam w krainę snów. Było mi tak cudownie i przyjemnie, że nie miałam zamiaru się budzić, mimo że zasnęłam w obcym domu, w środku rozmowy. Byłam zbyt zmęczona, by myśleć o dobrym wychowaniu.
Nie cieszyłam się jednak za długo odpoczynkiem, gdyż nawiedził mnie koszmar. Wokół mnie było ciemno i czułam zimno. Zrobiłam parę kroków do przodu, w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia, jednak nie potrafiłam rozgonić ciemności. Upadłam na ziemię i poczułam pod palcami leśną ściółkę. Podniosłam lekko głowę i wtedy je zobaczyłam. Czerwone kryształki spoglądające na mnie z ciekawością i dziwnym zakłopotaniem. Wstałam i zaczęłam uciekać, jak najdalej od źródła światła. Po drodze wszystko się nieznacznie rozjaśniało i w półmroku dostrzegałam blade bezwładne sylwetki ludzi. Stanęłam, jak wryta, gdy spostrzegłam znajome brązowe pukle włosów rozrzucone na zielonym mchu.
- Bella? - wyszeptałam z przerażeniem, odkrywając kolejne ciała.
Zaczęłam uciekać, jednak czyjeś silne ramiona chwyciły mnie i zaczęły silnie potrząsać.
Otworzyłam oczy i znieruchomiałam. Z pewnością nie byłam już w przytulnym salonie i nie siedziałam na wygodnej kanapie.
- Amy? Skarbie, co się stało? - Dopiero po chwili dotarło do mnie, do kogo należy ten głos. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu. Leżałam na ogromnym łóżku, przykryta miękkim kocem. Po prawej stronie stała nocna lampka oraz ogromna szafa. Kontynuując badanie pokoju, natrafiłam jeszcze na duży telewizor naprzeciwko mnie oraz regał z książkami po drugiej stronie. Skończyłam wędrówkę na twarzy mojego ukochanego.
- Gdzie jestem? - zapytałam, choć było to dosyć oczywiste.
- U mnie w pokoju. Zasnęłaś, byłaś bardzo zmęczona. Przeniosłem cię tutaj, bo kanapa nie jest dobrym miejscem do spania - powiedział i mnie przytulił. - Miałaś koszmar, zaczęłaś się kręcić, więc chciałem cię obudzić.
- Dziękuję - wyszeptałam i go pocałowałam. Chciałam zatrzymać go przy sobie na dłużej, ale nie chciałam, by sobie pomyślał nie wiadomo co. Po chwili namysłu, postanowiłam o coś spytać - Hmmm, co twoja babcia na to?
Andy uśmiechnął się i obrócił się na plecy, przekręcając mnie w ten sposób, że leżałam na nim. Zachichotał i mocno ścisnął.
- Wierz mi, ona jest bardzo tolerancyjna. I ufa mi. Dodatkowo polubiła cię i to bardzo.
Było mi miło, że jego babcia mnie polubiła. Sama nie miałam co liczyć na starszą panią czekającą na mnie, gdy wracam ze szkoły. Zamiast tego miałam cały dom pełen siostrzyczek i braciszków zawsze chętnie dających mi wspaniałe rady, których nie potrzebowałam.
Westchnęłam i oparłam się głową o pierś chłopaka.
- Muszę iść - w końcu powiedziałam, przerywając nastrojową ciszę.
- Przecież dopiero co przyszłaś.
- Będą się denerwować albo znów zaczną mówić, że jestem nieodpowiedzialna.
Zsunęłam się i usiadłam na brzegu łóżka. Przygładziłam włosy i wstałam. Po chwili dołączył do mnie Andy, otwierając szarmancko drzwi i odprowadził mnie do samego samochodu. Tam czekał na mnie ostatni punkt tego wieczoru. Andy położył mnie na masce i mocno pocałował. Chociaż nie jestem pewna, czy nie zahaczało to bardziej o erotyczne doznania i słowo "mocno" nie oddało nawet małej części napięcia między nami. Następnie objął mnie swym ramieniem i posadził na miejscu kierowcy. Zrobiłam smutną minę, gdy odsunął się od samochodu i udał się na ganek. Poczekał, aż odpalę silnik i uśmiechnął się widząc, jak szamotałam się z pasem. Nie przepadałam za nim, ale jeśli to miało gwarantować mi bezpieczestwo, to czemu nie. Na pożegnanie posłałam mu buziaka i ruszyłam do domu.
Byłam ciekawa, co mnie czeka w domu.


Rozdział XVIII
Często zastanawiałam się, czy to, co jest, ma sens. Czy zostały kiedyś napisane specjalne prawa dla wszystkich ras? Czy pozwolono nam być bezkarnymi? Czy zawsze będziemy umykać nakazom i przepisom? Doszłam do wniosku, że możemy. Z małą poprawką - ja nie mogę.
Mój występek skończył się na szczęście jedynie kilkoma słowami upomnienia. Ale jednak była to forma kary.
Wszystko poniekąd wróciło do normy. Przestałam się nawet bać snu i nocy. Żyłam jak przedtem i nie chciałam, by to się znów zmieniło.
Chodziliśmy do szkoły, a po południu zazwyczaj każdy członek rodziny zajmował się sobą. Nie obchodziło mnie, co robi reszta, ale czułam się dziwnie, wracając do pustego domu, siedząc przy kuchennym stole i jedząc gotowe dania z mikrofalówki.
Dzisiejszy dzień nie był wcale inny. Po skończonym posiłku oparłam łokcie o parapet i przyglądałam się okolicy. Dom leżał daleko od szosy, ale mimo to słyszałam furkot silników i pisk opon na wirażach. Przyglądałam się wspaniałej roślinności, która żyła jakby własnym życiem. Postanowiłam wyjść na dwór i nacieszyć się tym spokojem. Udałam się do ogrodu i rozłożyłam wygodnie na trawie. Oglądałam niebo, chmury i zastanawiałam się nad sensem istnienia. Po chwili jednak stwierdziłam, że do niczego mnie to nie doprowadzi. No, może do frustracji. Niebo przysłoniły ciemne, złowrogie chmury, a kropla deszczu spadła mi na ramię.
- Świetnie, dawno nie padało - mruknęłam zirytowana i ruszyłam w kierunku budynku. Gdy tylko przekroczyłam próg, zorientowałam się, że ktoś jest w domu. Nie wiedziałam, czy bać się, czy uznać to za zupełnie normalne. Nie słyszałam podjeżdżającego samochodu. Rozejrzałam się po pokoju i napotkałam cień. Zaciekawiona zerknęłam w górę i ujrzałam je. Czerwone szkiełka pięknie osadzone w zachwycającej twarzy. Powiodłam wzrokiem nieco niżej i dostrzegłam delikatnie zarysowaną szczękę młodzieńca. Spoglądał na mnie jak na coś cennego. Przekręcił głowę i mocno wbił spojrzenie w moje oczy. Czułam się tak, jakby ktoś mnie zahipnotyzował i kazał wpatrywać w szkarłatne tęczówki. Co ciekawe, chłopak nie był ani radosny, ani smutny, ani poirytowany. Tak naprawdę jego twarz wyrażała tylko zainteresowanie. Odchrząknął i wyciągnął dłoń. Nie potrafiłam się ruszyć. Wpatrywał się we mnie intensywnie, a ja nie potrafiłam zrobić nic poza odwzajemnieniem spojrzenia.
Moja ręka mimowolnie przysunęła się do niego. W połowie drogi spotkałam się z jego zimnymi palcami. Przyciągnął mnie do siebie i złapał w pasie. Zaskoczona gwałtownością ruchów cicho jęknęłam. Dalej mnie trzymając, ruszył ku drzwiom.
- Puść mnie! - wrzasnęłam, ale miałam zachrypnięty głos, więc wyszło to mało groźnie.
Zaczęłam okładać go pięściami, jednak było to jak uderzanie o betonowy mur. Zrezygnowana opadłam z sił, gdy mijaliśmy ganek.
Gdzie są wszyscy? - głowiłam się w myślach. Dlaczego jeszcze nie było ich w domu i nie miał mi kto pomóc?
- Zostaw mnie - zaczęłam płaczliwym tonem. Z bezsilności szlochałam i rzucałam się na wszystkie strony. Chłopak trzymał mnie w żelaznym uścisku i ani myślał puścić. Po krótkiej chwili nabrał prędkości i poczułam pęd wiatru. Biegł bardzo szybko, za szybko. Zebrało mi się na wymioty. W ciągu paru minut, a może nawet krócej, dotarliśmy na miejsce, które pamiętałam z jednego ze snów.
- Nie! - wrzeszczałam zrozpaczona. Byłam pewna, że mój koszmar się spełni. Ściemniało się, a to nie wróżyło nic dobrego. Chłopak rozluźnił uścisk, a ja upadłam na mokrą ściółkę. Nie podnosiłam się, nie miałam do tego siły. Coś we mnie pękało. Już nigdy nie zobaczę mojej rodziny? Przyjaciół? Andy'ego? Czy tak miał wyglądać mój koniec? Zostanę zamordowana w jakimś odludnym miejscu przez szalonego wampira, który pokochał moją krew i jego jedynym pragnieniem było jej skosztowanie? Czy naprawdę musiałam pożegnać się z życiem? Tak bardzo je kochałam. W ciągu ostatnich dni, tygodni, miesięcy, właściwie całego roku, spotykało mnie tyle wspaniałych rzeczy.
Gorzkie łzy płynęły strumieniami po rozpalonych policzkach. Okrutnego krwiopijcę prawdopodobnie to tylko podniecało. Kręcił się wokół mnie niespokojnie i co parę chwil spoglądał spod przymrużonych oczu. Leżałam na wilgotnej ziemi, a moim ciałem wstrząsały co jakiś czas dreszcze. Było mi niesamowicie zimno. Uniosłam głowę i spojrzałam na chłopaka. Zatrzymał się i odwrócił do mnie.
- Dlaczego drżysz? - zadał najbardziej idiotyczne pytanie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie rzucić się na niego i nie uderzyć go w twarz. Górę nad emocjami przejął zakamarek umysłu odpowiadający za sarkazm. Westchnęłam i spojrzałam na niego zirytowana spod mokrych rzęs.
- Może dlatego że, po pierwsze, zimno mi, po drugie, ziemia jest niewygodna, po trzecie, prawdopodobnie zaraz mnie zabijesz, a wiąże się to z punktem czwartym, czyli tym, że być może nigdy już nie zobaczę swojej rodziny. Tylko idiota by nie drżał.
Prychnęłam i odwróciłam wzrok. Czułam jego palące spojrzenie. Wampir stał nade mną i mogłam odczuć jego wewnętrzną frustrację i złość.
- A dlaczego ty jesteś zły? - Sama zastanawiałam się, jakim cudem wypowiedziałam te słowa z pogardą. Ale brnęłam dalej, chcąc go jeszcze bardziej wkurzyć. - Masz taki smaczny kąsek. Proszę.
Teatralnym gestem wyciągnęłam nadgarstek. Uśmiechnęłam się zjadliwie, hardo patrząc mu w oczy.
- Coś nie tak? A może boisz się zemsty mojej rodziny? Wiesz, to, że czasami mają mnie głęboko gdzieś, nie oznacza, że możesz być bezkarny. Wydaje mi się, że zarówno Edward jak i Jacob wpadną w niezłą furię, gdy dowiedzą się, co uczynił jeden z Volturi. Na twoim miejscu martwiłabym się o swój tyłek, a także o rodzinkę...
Wampir stał nieruchomo, z rozwartymi ustami. Zastanawiał się, co powiedzieć, nie umiał się maskować, więc czytałam z niego jak z otwartej księgi.
Wstałam. Jeśli miałam umrzeć, to wcześniej musiałam spróbować walczyć. Wampir w tym samym momencie podskoczył do mnie i złapał za ramiona. Pochylił się nad moją szyją. Czułam jego oddech na skórze... Chłonął zapach, narkotyzował się tą chwilą.
- Amy! - usłyszałam krzyk za plecami. W oczach chłopaka od razu zobaczyłam wściekłość, głód i zawiść.
- Co tu robisz, śmieciu? - wysyczał, patrząc na Andy'ego, który wybiegł spomiędzy drzew. Mówiąc to, wykręcił mi ręce i odwrócił w stronę ukochanego.
Zadrżałam i poczułam gorzkie łzy na policzkach.
- Uciekaj - wyszeptałam i w tym momencie wampir wgryzł się w moją szyję. Ból zwalił mnie z nóg, z sekundy na sekundę traciłam coraz więcej krwi. Świat wokół zaczął wirować, tworząc zielono-brązową mozaikę.
- Nie... - szeptałam i próbowałam się wyrwać. Machałam rękami i nogami, uderzając napastnika, jednak to nie pomagało. Wampir trzymał mnie niczym szmacianą lalkę, a moja świadomość powoli odpływała. Jedyne, co zapamiętałam, to atak Andy'ego na krwiopijcę. Potem była ciemność...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Init
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oc./Lbl.

PostWysłany: Nie 12:58, 01 Sie 2010    Temat postu:

O rany ;x
Boję się myśleć, co będzie dalej ;x


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Nie 22:36, 01 Sie 2010    Temat postu:

Bój sie ^^ właśnie to piszę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Moderator
Moderator



Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pon 20:44, 02 Sie 2010    Temat postu:

proooszę :

Rozdział XIX
Często nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo zależy nam na naszym własnym życiu. Szalejemy, chcemy zapamiętać jak najwięcej z młodości, nie bacząc na konsekwencje.
Dopiero, gdy ocieramy się o śmierć, rozumiemy, że mamy tylko jedną szansę. Musimy żyć tak, by przeżyć. Podczas mojej podróży po zaułkach świadomości miałam dużo czasu do namysłu.
Otworzyłam delikatnie oczy. Jeszcze żyłam, jednak to, co się stało, przerosło moje oczekiwania. Leżałam na szpitalnym łóżku w białym pokoju. Obok mnie stała pikająca aparatura, która doprowadzała mnie powoli do szału. Rozejrzałam się delikatnie po pomieszczeniu, aż natrafiłam na postać.
- Andy? - Wytrzeszczyłam oczyi delikatnie podniosłam się na łokciach. Zamrugałam gwałtownie, gdyż jasne światło drażniło moje źrenice.
Nie mogłam w to uwierzyć. Co tam się wydarzyło? Spanikowana poderwałam się z łóżka, ale w efekcie zleciałam z hukiem na podłogę.
- Och, kochanie. - Chłopak złapał mnie tuż nad ziemią i posadził z powrotem na łóżko.
W oczach stanęły mi łzy. To nie miało tak być! Dlaczego?
- Co tam się stało? - Tępo spojrzałam w ścianę obok twarzy Andy'ego. Westchnął. Widziałam, jak bezustannie napina mięśnie, by po chwili je rozluźnić. Chciałam go pogłaskać po napiętej twarzy, ale bałam się ruszyć.
- Nie mogłem na to patrzeć, musiałem ci pomóc. - Oparł dłonie na moich kolanach. Poczułam chłód. Wzdrygnęłam się, a po chwili spojrzałam prosto w krwiste oczy ukochanego. Ich czerwień biła, pochłaniając strzępki dawnego koloru. Gdzie mój błękit?
- Andy, przepraszam... - Z oczu pociekły mi strużki łez. Ukryłam twarz w dłoniach i szlochałam, szeptając "przepraszam".
- Nie przepraszaj, to nie jest twoja wina. - Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w jego ramionach. Wtuliłam się w jego tors. Wdychałam jego cudowny zapach.
Zmienił się, ale to nadal był mój Andy. Wciąż tak samo świetnie zbudowany, z tą samą piękną twarzą. Tylko oczy i skóra były inne. To był on. Człowiek, który poświęcił dla mnie swoje własne życie. Chciał mnie bronić, chciał mnie ratować. Byłam ciekawa, ile czasu minęło od tego spotkania i co się wydarzyło.
- Jak to się stało? - wyszeptałam, zerkając niepewnie na niego.
- To dość długa historia. - Odchrząknął. Przycisnął mnie do siebie mocniej, gładząc po splątanych włosach. - Gdy ten wampir zaczął pić twoją krew, postanowiłem, nie zważając na konsekwencje, ci pomóc. Odepchnąłem go, ale on tylko się zaśmiał się z pogardą, odrywając się na chwilę. Wtedy wyrwałem cię z jego rąk. Niestety potem rzucił się na mnie i zadał cios. Upadłem na ziemię, a on zadawał kolejne ciosy. Gdy osłabłem, wrócił do twojego nieruchomego ciała... To było straszne. - Wzdrygnął się. - Nie pamiętam co było potem, ale to bardzo bolało. Pamiętam tylko, że w ostatniej chwili, gdy jeszcze nie straciłem świadomości, zadzwoniłem do Edwarda. Ból był bardzo silny, ale musiałem mieć pewność, że przeżyjesz. Twoja rodzina powiedziała mi, że wszystko w porządku. Zajęli się tobą i mną. Niestety przez trzy dni strasznie bolało, czułem się, jakby ktoś spalał mnie żywcem, ale Bella i Edward czuwali na przemian przy mnie i przy tobie. A teraz oboje żyjemy... No tak połowicznie, ale jednak.
Uśmiechnął się, odsłaniając rząd białych ostrych zębów.
- Nie płacz, skarbie. - Otarł palcami moje łzy.
Próbowałam się uspokoić, ale nie potrafiłam. Nic nie rozumiałam.
- Co się z nim stało? - zapytałam, tępo spoglądając w oczy ukochanego.
Chłopak odchrząknął i pogładził mnie po splątanych włosach.
- Otrułaś go.
- Słucham?
Byłam zaskoczona. Ja? Otruć? Jak? Oparłam głowę o dłonie. Nie byłam w stanie nikogo zabić. No może poza wredną Jane, ale to był wyjątek i przypływ silnej woli. Teraz na polanie byłam bezsilna i skazana na porażkę. Jak więc mogłam zrobić cokolwiek groźnemu napastnikowi?
Mijały minuty, a ja wciąż rozmyślałam nad ostatnimi godzinami, a może i dniami. Byłam ciekawa, jak się to wszystko potoczyło. Nie pragnęłam niczego bardziej, tylko prawdy. Najgorsze to życie w nieświadomości. Delikatnie musnęłam ustami wargi Andy'ego.
- Tak mi przykro. - Łzy znów pociekły mi po policzkach.
Do pokoju wszedł Edward i od razu skierował się w naszą stronę.
- Miło cię zobaczyć przytomną.
- Dzięki - wymamrotałam.
Uśmiechnął się i podał mi szklankę wody.
- Odpowiadając na twoje pytanie, muszę cię uświadomić, że jako potomczyni wilkołaka, jesteś trucizną dla wampira - powiedział po chwili.
- Aha -wydukałam, pijąc krystaliczną, zimną wodę, która chłodziła moje spuchnięte gardło od środka.
Powoli układałam sobie to w całość. Pamiętałam opowieści ojca, które mówiły o oddziaływaniu zmiennokształtnych na wampiry, jednak nie wiedziałam, że to dotyczy również mnie. Przecież sama piłam krew, nie potrzebowałam jej do życia, ale do przeżycia owszem. Wszystko to doprowadzało mnie do bólu głowy. Dotknęłam ręką czoła, jakby to miało ukoić zawroty.
Nagle odezwał się Andy. Położył mnie na łóżku, a sam stanął przy małym stoliczku obok.
- Powinnaś odpoczywać. Połóż się, a rano porozmawiamy.
Uśmiechnął się i po chwili zniknął za drzwiami. Zdziwiło mnie jednak, że Edward pozostał na swym miejscu. Po chwili usiadł obok mnie i mocno objął.
- Bałem się Amando, bałem się, że cię stracimy. Przepraszam za tą przemianę... Ale chyba rozumiesz. Andy bardzo się wykrwawiał, a Bella wiedziała, że nigdy byś nam nie wybaczyła, jeśli tak po prostu pozwolilibyśmy mu umrzeć. Amy, tak się cieszę, że jesteś z nami...
Po raz pierwsze widziałam, jak wampir płacze. Było to niesamowite. Edward, ten Edward, płakał przy mnie.
- Dziękuję... dziadku. - Uśmiechnęłam się do niego, nie kryjąc wzruszenia. Byłam jednak bardzo zmęczona i powieki same mi się zamykały. Zanim jednak odpłynęłam do głowy wpadały mi luźne myśli, pozornie ze sobą niezwiązane. Widziałam łąkę, morze, plażę, mój dom. A na końcu imię. Miałam jakieś złe przeczucie. Poderwałam się gwałtownie, stając na równe nogi, tym razem bez upadku.
- Gdzie jest mama?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Init
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oc./Lbl.

PostWysłany: Śro 11:49, 04 Sie 2010    Temat postu:

Teraz to i ja zaczynam mieć złe przeczucia ;x

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twilight2009.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1