Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Wto 20:06, 08 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Łał.. No dobra, czyli ona jest super bronią
Moja Amanda z "Nowego Brzasku" to chyba mogłaby sie schować xD
A rozdzialik swietny. No i biedny Emm... Cóż.. biedaczysko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Init
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Oc./Lbl.
|
Wysłany: Śro 11:05, 09 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
A ja uważam że tworzyłyby niezłą kompanię xD
*
4.
Choć wydawało mi się to dotąd niebywałe, zaczynałam czuć się w Forks jak u siebie. Pomimo niezaprzeczalnie dziwnego zachowania w pierwszych dniach, wszyscy mieszkańcy pięknego białego domku wybaczyli mi moje grzechy. Nie do czegoś takiego przyzwyczaiło mnie życie, ale czy zagląda się darowanemu koniowi w zęby?
- Hej, Saf. Wyglądasz dziś dużo zdrowiej niż podczas naszego ostatniego spotkania.- Jake wyszczerzył do mnie śnieżnobiałe kły. Z radością odpowiedziałam mu tym samym.
Przyjaźń między wampirzycą a wilkołakiem? Wprawdzie Carlisle uświadomił mi, kim była dla Jacoba Bella, ale wszystko to miało miejsce przed jej przemianą i całą sytuacją z pół wampirzym dzieckiem, Reenesme. Miewałam wręcz wrażenie, że pani Cullen, w przerwach, gdy nie uśmiechała się do mnie promiennie, spoglądała na naszą zażyłość jakoś krzywo. Czyżby bała się, że odbiję jej małej hybrydce puszystego przyszłego chłopaka? Z łatwością mogłabym wszystko wytłumaczyć, ale wymagało by to sięgnięcia do mojej baardzo dalekiej przeszłości, czego, z wyjątkiem sytuacji ekstremalnych, nie chciałam robić.
- Dzięki, Jake.- posłałam mu całusa.- Kochany jesteś.- dodałam tylko po to, by obserwować, jak na czole Belli pojawia się drobna zmarszczka, po czym poderwałam się z kanapy i jednym susem znalazłam się w przepastnym ogrodzie.
Przez chwilę przyglądałam się, jak Emmett i Jasper dla zabawy obrzucają się kamiennymi blokami, które w zetknięciu z ich twardymi ciałami zamieniały się w pył.
- Przyłączysz się?- zawołał brunet, posyłając "bratu" wyjątkowo olbrzymią skałę. Jasper z łatwością rozbił ją jedną ręką i uśmiechnął się zachęcająco.
- Wiesz, że preferuję odmienny typ zabaw.- odparłam, wskazując głową na okno, w którym Jacob właśnie pałaszował trzeci dziś obiad.
Obaj roześmiali się pogodnie, a ja zręcznie przeskakując strumień znalazłam się już w głębi lasu.
Tutaj, bez wszechogarniającego nastroju dobrego samopoczucia moje troski wreszcie doszły do głosu.
Gdzie są Allesio i Fabio? Co z Napierem i Ewanem?
Od ponad dwóch miesięcy nie miałam z nimi żadnego kontaktu, nawet jednej głupiej wiadomości, że wszystko ok.
Podświadomość podpowiadała mi, że moje obawy są bezpodstawne, byli znacznie lepiej niż ja przystosowani do ciągłego przemieszczania, ale to wcale nie zmniejszało lęku, jaki zalągł się w moim sercu.
Westchnęłam ciężko.
Volterra.
To tam wszystko się zaczęło, i tam zapewne się zakończy, pomyślałam z goryczą. Tam przeżyłam najpiękniejsze i najgorsze momenty starego i nowego istnienia.
Kto by pomyślał, że kiedyś nazywałam to miejsce domem, miejscem mi najdroższym?
Że kiedyś kochałam i byłam kochana. Że mój ukochany walczył i przegrał, by mnie ratować?
Nieświadoma, gdzie idę, wreszcie spojrzałam przed siebie.
Ogromne klify nie wyglądały zachęcająco na tle sino niebieskiego nieba, a wściekle obijające się o nie fale miały w sobie coś złowieszczego. Usiadłam ostrożnie na wilgotnym piasku, wpatrując się w horyzont. Ciekawe, może i ON teraz robi to samo, pomyślałam ze smutkiem.
Szelest za plecami wyrwał mnie z rozmyślań. Jasnowłosa Rosalie przyglądała mi się z niechęcią.
- Ekhem…Jake nie zdążył cię złapać i poprosił, żebym ci przekazała, że obie sfory i starszyzna plemienia chciałaby cię poznać.- rzekła.
- Teraz?- odparłam cicho.
- Około 17 zbierają się na szczycie tamtego wzgórza.- Wskazała na szczyt za sobą.
- Dobrze…Be…- nie dokończyła, bo blondynka już zniknęła.
Nagle do głowy przyszedł mi zupełnie dziki pomysł. Może by tak ponurkować? Wzburzona woda nie była zachęcająca, ale gnana dziwnym pragnieniem wróciłam do domu po kostium kąpielowy i czym prędzej wskoczyłam do w chłodnawe odmęty. Co prawda nie odczuwałam ich zimna, ale sama świadomość, jaką ma ją temperaturę wzbudziła u mnie lekkie dreszcze. Bez konieczności oddychania mogłam przebywać pod powierzchnią dowolną ilość czasu, i ani raz się nie wynurzać, wykorzystałam to więc na badanie dna. Było zamulone i lepkie, ale przecież nie zamierzałam zakładać na nim domku z ogródkiem. Po paru rundkach w te i z powrotem poczułam się lepiej. Dawno aż tak nie wyprostowałam kości i wreszcie mogłam spożytkować nieco nadprogramowej energii. Nie wiedzieć czemu naszła mnie wizja Jacoba, wygłaszającego mi kazanie o niebezpieczeństwach czyhających na takie nierozważne istoty, jak ja. Roześmiałam się bezgłośnie i kilka baniek uciekło ku powierzchni.
Jacob? Jak interpretować jego zachowanie?
Na pewno mnie lubił, może nawet lubił serdecznie, ale był wilkołakiem, do tego wpojonym, a ja jego naturalnym wrogiem, wampirem.
Nie wiedzieć czemu cała ta sytuacja bawiła mnie do tego stopnia, że gdy wreszcie wypełzłam na brzeg, wciąż chichotałam. Przeciągnęłam się, czując lekkie ssanie w żołądku i od niechcenia zerknęłam na zegarek.
- Jasna cholera!- warknęłam, zrywając się z miejsca. Wskazówka wyraźnie widniała na godzinie 18.30.
Bez namysłu rzuciłam się w stronę wskazaną wcześniej przez Rosalie. Już daleka wyczułam znajomy zapach wilkołaków, a trzask palącego się ogniska upewnił mnie, że podążam w dobrym kierunku.
Wbiegłam na jasno oświetloną polanę, unosząc ręce w przepraszającym geście.
- Wybaczcie, trochę się zasiedziałam na plaży i…- cisza, jaka zaległa zbiła mnie z tropu. Rozejrzałam się. Najbliżej stał Jake i Sam, którego znałam już z widzenia, poza nimi wokół buzujących płomieni siedziało kilkunastu młodych chłopaków, oraz trzech mężczyzn, w tym jeden na wózku, szybko skojarzyłam, że to Billy, ojciec Jacoba, o którym wielokrotnie wspominał. Wszyscy, których podejrzewałam o bycie wilkołakami mieli na sobie jedynie krótkie szorty i adidadsy. I wszyscy jak jeden mąż gapili się na mnie z rozdziawionymi ustami. Zmarszczyłam czoło.
- Ale o co chodzi?- spytałam niepewnie aż w moim umyśle coś kliknęło. Bezwiednie zerknęłam na dół. No ładnie, pomyślałam.
Moja jasna skóra mieniła się tajemniczo w blasku płomieni, czarne, wciąż mokre włosy opadały aż do lędźwi. Ubrana byłam jedynie w skąpe, krwistoczerwone bikini, dodatkowo wycięte w strategicznych miejscach. Przybiegłam boso, ale pomimo tego moje nogi prezentowały się jak u zawodowej modelki w dniu pokazu.
- Ojej.- bąknęłam tylko.
Któryś chłopaków odchrząknął znacząco.
- Fajnie, że wpadłaś.- Jake starał się, by jego głos zabrzmiał naturalnie ale aż za dobrze wiedziałam, że nie może oderwać ode mnie wzroku.
Następnie przedstawił mnie każdemu z obecnych. Nie czułam się skrępowana, ale w ich spojrzeniach było coś, co mnie lekko przerażało.
- I nasz amator wampirów, Seth.- zakończył długą przemowę, podczas gdy wyrośnięty jak na swój wiek, nastolatek energicznie potrząsał moją dłonią. Uśmiechnęłam się z trudem, ale on wydawał się być oczarowany.
- Usiądziesz z nami?- zapytał Sam
- A to nie jakaś narada? Nie chciałabym przeszkadzać…
- Właściwie to już skończyliśmy, ale chyba nikomu nie śpieszy się do domu. – odparł chyba Paul.
- Ja mam wolny cały tydzień!- zawołał ten najmłodszy, ale Jake spacyfikował go wzrokiem.
Przez jakiś czas wypytywali, jak się miewam, ale szybko mieliśmy dość tych uprzejmości. Powoli zbieraliśmy się do powrotu, gdy Sam podszedł do mnie i wyciągnął pojednawczo rękę.
- Nie miej o nas złego zdania. Musieliśmy cię poznać, żeby nie doszło do takiej sytuacji, jak….- spojrzał znacząco na Jacob. Kiwnęłam głową.
Rozległo się chóralne „na razie” i po kolei nowi znajomi znikali w pobliskich krzakach. Pozostali jedynie Sam, Jake i Billy.
Ten ostatni wciąż patrzył na mnie badawczo, po czym zwrócił się do swego syna z pytaniem, czy zaniesie go do domu. Brunet skrzywił się lekko.
- Chciałbym...Odprowadzić Saffi.- szepnął, nie patrząc na mnie. Billy zamarł, ale szybko się opamiętał i pozwolił, by to Sam wziął go na grzbiet.
- Jake, nie wiem, czy powinniśmy...wiesz, jak oni to odbierają?- wskazałam podbródkiem na krzaki, za którymi dopiero co znikli ostatni uczestnicy narady. Skrzywił się.
- Mam to gdzieś.- warknął, wciskając zaciśnięte pięści do kieszeni.
- Ale ja nie!- odparłam szybko i gniewnie.- Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz, ale nic z tego.- odwróciłam się, idąc w stronę domu Cullenów.
- Czekaj, przepraszam.- dogonił mnie po jakichś 5 minutach.
- Przeprosiny przyjęte.- fuknęłam. Był wyraźnie strapiony.
- Saf…
- Co?
Nie odpowiedział. Przysunął się bliżej i objął mnie w talii.
- Jakie, co ty najlepszego…?!- wydusiłam.
Jego usta miały jakiś dziwny smak. Nigdy wcześniej nie całowałam wilkołaka, ale spodziewałam się czegoś co najmniej niesmacznego. Jake natomiast pachniał całkiem apetycznie, do tego, nie ukrywajmy, świetnie całował.
Zaraz.
ON.
MNIE.
CAŁOWAŁ.
Dopiero, gdy sens tych słów dotarł do mojej skołatanej głowy, zatrzęsłam się.
Kręgosłup zapiekł żywym ogniem.
Poczułam, jak ciepłe ciało Jake`a osuwa się delikatnie w moje ramiona.
No pięknie.
*
Troszkę gmatwamy sytuację xD
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Init dnia Śro 11:28, 09 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Śro 17:11, 09 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
No nie! A Nessie? Nie mozesz jej tego zrobić? To jest...okrutne Nie, nie, nie.. Nie zgadzam sie. Jake do domu!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Init
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Oc./Lbl.
|
Wysłany: Pią 20:01, 11 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Oj tam, chłop to chłop
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Pią 20:29, 11 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
nie.. on, jest wilkołakiem, nie chłopem!
Ja sie nie zgadzam w każdym razie!
Foch z przytupem!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Init
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Oc./Lbl.
|
Wysłany: Sob 19:50, 12 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Spoko, spoko xD
*
5.
- Jacob, powinieneś bardziej dbać o swoje zdrowie.- Carlisle spojrzał na chłopaka z dezaprobatą.
- Przepraszam, doktorku, już będę grzeczny.- uśmiechnął się sztucznie.
Z westchnieniem weszłam do salonu, udając, że go nie widzę i zwróciłam się od razu do obecnego opiekuna.
- Gdzie się podziała reszta?- o niczym tak nie marzyłam, jak porządnym sparingu z Edwardem czy Emmettem.
- Wyjechali dziś rano, gdy byłaś w lesie. Mają przywieźć Renesmee. Czy to nie wspaniale? – zwrócił się do Jacoba. Wyczułam, jak jego serce gwałtownie przyśpiesza.
- Jasne. Saf, możemy pogadać?
Ostentacyjnie ignorując go, podeszłam do okna.
- Błagam.- szepnął. Nie zwróciłam uwagi, gdy wstał z kanapy i podszedł do mnie. Carlisle już wyszedł, więc widocznie mój „kolega” poczuł się bezkarny.
- O czym?
- Chyba nie chcesz rozmawiać tutaj.- rzekł.
- Żebyś znów mógł mnie..?!- oburzyłam się, ale szybko położył mi palec na ustach.
- Skoro tak do tego podchodzisz.- mruknął, zawiedziony i wybiegł z domu, wprost do ogrodu, po drodze przeistaczając się w wilka.
Jeszcze tego mi brakowało. Zakochanego wpojonego w innej wilkołaka.
Resztę dnia spędziłam w pokoju, eksperymentując z nowymi kolorami włosów, aż do wieczora, gdy wyraźny ruch z przedpokoju oznajmił powrót reszty rodziny.
Z lekkim niepokojem zeszłam na dół. Rozanielona Bella obejmowała nieznaną mi dziewczynkę. Nie mogła mieć więcej niż 14 lat, ale była zjawiskowo piękna.
- Saffi? Oto nasza córka, Renesmee, przywitaj się grzecznie.- polecił Edward.
Mała dygnęła i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem. Oddałam jej tym samym, i to całkiem szczerze, póki nie wyczułam czającego się na nią Jacoba. Wyraz jego twarzy był zagadkowy. Patrzył na dziewczynkę wzrokiem pełnym miłości, ale zerkając na mnie jakby lekko się wahał. Musiał się jednak bardzo pilnować, bo nawet Edward nie zwrócił mu uwagi. Odetchnęłam z ulgą, gdy przeszli do salonu, a ja zostałam sama na schodach. No prawie sama. Alice dosiadła się do mnie z nietęgą miną.
- Coś nie tak?- spytałam.
Kiwnęła.
- Mam takie dziwne wizje.- wykrztusiła. Głos jej drżał.
- Przyszłość, tak?
Znowu kiwnęła.
-To przychodzi tak nagle. Widzę las. Ciemny i ponury, a pośród niego uciekającą, młodą dziewczynę ma krótkie blond włosy, jasne oczy. Ubrana w białą sukienkę, podartą przez chaszcze. Jest przerażona, wyraźnie to czuję.- skrzywiła się.- Jest tak przepełniona strachem, że aż dziw, że jeszcze biegnie. Jest jedną z nas, ale z jakiegoś powodu musiała opuścić swoją rodzinę. Ściga ją dwóch mężczyzn, to również wampiry. Nie mają za zadnie jej zabić, a jedynie sprowadzić z powrotem. Tyle.- westchnęła.
Nie przerywałam jej, ale zaintrygowała mnie jej opowieść.
- Wiesz o niej coś więcej?- przez chwilę milczała.
- Ma na imię…W sumie, to nie wiem dokładnie jak, ale w myślach tych facetów…-znowu przerwała.- Jako na P…- zagryzła wargę.
- Na P?- zamarłam, patrząc na nią.
- Tak...Pa…- zamknęła oczy, by lepiej się skupić.- Nie. Pe...Pene..
- Penelope.- wykrztusiłam.
Chłodny dreszcz przebiegł całe moje ciało. Skąd? Jak? Penelope?
Alice przytaknęła.
- Tak, Penelope. A co, znasz ją?
Poderwałam się, trzęsąc się z przerażenia.
- Saffi, co się dzieje?- Alice też wstała.
- Musimy ją znaleźć…- jęknęłam.
Kiwnęła głową, nie zadając już więcej pytań. Pobiegła do salonu, przekazać wiadomość reszcie.
Ja natomiast znów osunęłam się na schody, chowając twarz w dłoniach.
Penelope.
Oczywiście, że ją znałam. Moja Penelope!
Swego czasu była najbliższą mi osobą, powierniczką i przyjaciółką. To dzięki niej zdołałam uciec z Volterry, to ona chroniła mnie, gdy jeszcze tam przebywałam. Zawsze była przy mnie, gdy jej potrzebowałam. Poczciwa Penelope. Jak to się stało, że przez 100 lat nigdy nie miałam od niej jakiejkolwiek wiadomości?
Ah, no tak. Myślałam, że tak będzie lepiej, że po moim wyjeździe zdoła jakoś ułożyć sobie życie. A teraz uciekała. W mig zrozumiałam, kim są poszukujący jej mężczyźni.
- Felix, Demetri wycedziłam.
Przy moim boku niemal z nikąd pojawił się Jasper, Emmett i Edward, a zaraz po nich Carlisle, Esme, Rosalie i Bella.
- Alice wszystko nam powiedziała. Czy to możliwe, by była w niebezpieczeństwie?- spytał rzeczowo Edward.
- Tak. I to ogromnym.- warknęłam.
- Nie ma na co czekać. Musimy ruszać na poszukiwania.- zadecydował Carlisle.
- Rosalie i Esme zostaną w domu razem z Renesmee. Edward, Jasper i ja w jednej grupie, Alice, Emmett i ja w drugiej. Saffi, ty i Jake.- nie oponowałam. Nie było czasu na kłótnie.
Bez słowa rzuciłam się w las, Jacob, przeobrażony w wilkołaka pobiegł za mną.
Nie potrzebowałam ani daru czytania w myślach, ani przewidywania przyszłości, wystarczyło to, w co zaopatrzył mnie Alessio. Umiejętność wyczuwania zagrożenia.
Biegliśmy dłuższy czas, gdy nagle poczułam, jak moja tarcza gwałtownie się pogrubia. To był znak, że jesteśmy już blisko celu.
Jake zajął strategiczne miejsce u mego boku, warcząc gardłowo.
Mimo, że zwykle nieśmiertelni poruszają się bezszelestnie, to odgłos tych kroków słyszałam wyraźnie. Gonili ją już od dłuższego czasu, i chociaż nie była zmęczona fizycznie, to psychicznie była kompletnie wyczerpana. Obnażyłam zęby, uświadamiając sobie, jak blisko już są. Nie wytrzymałam, i krzyknęłam z całych sił.
- Penelope! – odgłosy pogoni ustały na parę sekund, po czym bez ostrzeżenia ostro skierowały się w naszą stronę.
Ah, o to wam chodziło. Wytropić mnie, dzięki niej. Cóż, macie to, czego chcieliście. Jestem gotowa walczyć.
Pochyliłam się lekko, a Jake ugiął kolana. Podobnie jak ja był już gotów do starcia.
Gdzieś po prawej rozległ się warkot Emmetta, po którym nastąpiła seria dziwnych zgrzytów i chrupnięć. Sparaliżowani, przysłuchiwaliśmy się temu, ale nikt nie wzywał pomocy. Gdy ponownie skupiłam słuch na szukających mnie Volturi, ze zdziwieniem odnotowałam, że zniknęli. Jakby na potwierdzenie zza drzew wyłonił się Edward i Alice.
- Nie ma ich. Kiedy połapali się, ile nas jest, czmychnęli, tchórze.- dziewczyna wciąż była podenerwowana.
-To w ich stylu.- syknęłam.- A Penelope?
Nie chciała do nas wyjść, jest tam.- wskazał na jedną z jaskiń, znajdującej się w pionowej ścianie klifu.
- Dzięki.- mruknęłam i po chwili co sił pognałam ku jamie.
Panowały tam egipskie ciemności, ale dla mnie to żaden problem. Bez trudu dojrzałam drobniutką postać skuloną w skalnej niszy. Patrzyła na mnie ogromnymi, rozszerzonymi ze strachu, oczyma dziecka. Przyklękłam, wyciągając ręce.
- Penelope…- wyszeptałam, czując jak moje własne okropnie pieką, no tak, wampirzy płacz.
Najpierw nieufnie wystawiła głowę, ale widząc, że niebezpieczeństwo minęło, rzuciła mi się w ramiona, trzęsąc się w konwulsjach.
- Pa…Panienko..- szeptała, skubiąc rękaw mojej bluzki.
- Penelope.- powtórzyłam z ulgą, już chyba 10 raz dzisiaj. Wtuliłam głowę a jej miękkie, jasne włosy, ona natomiast przylgnęła do mnie, jak maleńkie dziecko, pochlipując cicho.
- Hej, w porządku?- Carlisle niepewnie stanął u wylotu jaskini. Dziewczyna jęknęła.
- Spokojnie, to przyjaciele.- pocieszyłam ją.- Czy Jasper mógłby wziąć ją na ręce?
- Jasne.- odpowiedział natychmiast blondyn, stając za swoim ojcem. Bez trudu podniósł Penelope, trzęsącą się jak galareta. Szeptem zapewniałam ją, że jest już bezpieczna. Wciąż, milczała, ale sposób, w jaki na mnie patrzyła, dodawał otuchy.
Szybko dotarliśmy do domu, a Jazz ułożył dziewczynę na miękkiej sofie.
Skuliła się tam, jak zbity szczeniak. Dopiero teraz dostrzegłam, jak bardzo się zmieniła od ostatniego spotkania. Jej skóra stała się szarawa i jakby bardziej chropowata. W ciemnych od głodu oczach czaił się strach i nieporadność. Zaciskała drobniutkie dłonie, tak, że bałam się, że zaraz przebiją je kości.
Samo patrzenie na nią, sprawiało ból, a przecież była ode mnie młodsza!
- Penelope?- spojrzała na mnie.- Co się stało, dlaczego oni cię ścigali?
Dziewczyna wydała z siebie nieartykułowany jęk i rzuciła mi się do kolan.
Pozostali zamarli. Chyba jeszcze nigdy nie widzieli czegoś takiego.
Niemal siłą podniosłam ją z podłogi, ale ona i tak bała się spojrzeć mi w twarz.
- Błagam cię, mów!
Jednak zamiast usłyszeć jej melodyjny kiedyś głosik, moje uszy odnotowały, jak ktoś bardzo głośno wciąga powietrze.
Edward. Edward czyta w myślach.
O nie.
Odwróciłam się gwałtownie.
Młody Cullen niemal krztusił się, patrząc na Penelope. Ona sama, znów śmiertelnie przerażona, cofnęła się pod ścianę.
Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko.
Jasper rzucił się na Edwarda, by z kolei powstrzymać go od rzucenia się na mnie. Alice chwyciła Renesmee w ramiona, wybiegając z pokoju, Jake zawył cicho.
Esme i Carlisle zamarli w drzwiach, a Bella zaklęła głośno.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Penelope. Zakrywała usta rękami, wpatrując się we mnie oczami okrągłymi niczym spodki.
*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Sob 20:17, 12 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
łał.. Co takiego Edzio usłyszał, że aż chciał się rzucic na biedną Saffi? xDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Init
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Oc./Lbl.
|
Wysłany: Wto 14:33, 15 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
6.
- Edward powoli dochodzi do siebie. Nie chciał nam nic powiedzieć, ale podejrzewamy, że to ma związek z tobą, tak?- Podejrzliwość Belli doprowadzała mnie do szaleństwa.
- Owszem, ale byłam bym ci wdzięczna, gdybyś nie wtykała nosa w nie swoje sprawy.- Warknęła i zniknęła w drzwiach.
Bujaj się, pomyślałam. Mam dosyć własnych problemów.
Z drugiego końca pokoju wpatrywała się we mnie Penelope. Za zgodą Jake`a wybrała się na polowanie, które natychmiast postawiła ją na nogi. Znów była tą piękną blondynką o alabastrowej cerze. Ze zdziwieniem zauważyłam tylko, że mimo iż na jej posiłek złożyło się dwóch oprychów, oczy wciąż miała złotawe. To takie małe odstępstwo od normy, bo podobnie jak Cullenowie była „wegetarianką”. Jednak z doświadczenia wiedziałam, że tylko ludzka krew doda jej sił.
- Przepraszam, panienko…- Bąknęła wpatrując się w podłogę. Uciszyłam ją ruchem dłoni, okręcając się powoli na obrotowym krześle.
- Więc…- Powiedziałam powoli.- Trafiłaś tu zupełnie przypadkiem, tak?
Kiwnęła głową.
- Usłyszałam o tej rodzinie i pomyślałam, że może mi pomogą…Nie spodziewałam się, że…- Zerknęła na mnie.
- Że mnie spotkasz.
- Że znów narażę panienkę na niebezpieczeństwo.
- Nie gadaj bzdur.- Syknęłam.
Skuliła się ze strachu.
- Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Po pierwsze..- Zamyśliłam się.- Gdzie uciekać?
- Nie rozumiem?- Jęknęła.
- To jasne, że tu nie zostaniemy. Raz, że nas nie chcą, dwa, że nas nie chcą, trzy że nas nie chcą. Pozostaje tylko pytanie, gdzie?
- A pan Alessio i pan Fabio?- Spytała cichutko.
- Mówiłam ci, nie mam z nimi kontaktu.- Westchnęłam ciężko.- Dosyć gadania, zbieraj się.- Rzekłam rozkazującym tonem.- Nie ma na co czekać.- Szybkim krokiem skierowałam się do salonu.
Carlisle był już w szpitalu, Esme pracowała nad jakimś projektem. Alice, Jasper i Rosalie bawili się z Renesmee, a Bella pewnie pilnowała Edwarda. Emmett i Jake oglądali mecz.
Odchrząknęłam znacząco.
- Chciałam wam bardzo podziękować. Czas na nas.- Wskazałam na czającą się z tyłu Penelope. Zgromadzeni spojrzeli na mnie krzywo.
- Jak to? Przecież mieliśmy się tobą opiekować.- Esme była wyraźnie zdruzgotana.
- Moje towarzystwo przynosi tylko pecha.- Uśmiechnęłam się krzywo.- A przed tym zagrożeniem nikt nie zdoła mnie uchronić, więc lepiej, żeby dopadli mnie daleko stąd.
Jake zerwał się z kanapy.
- Polują na ciebie, a ty zamierzasz podać się im jak na tacy?!- Krzyknął.
- Nic ci do tego.- Odwarknęłam.
Zbliżył się do mnie, podenerwowany.
- Saf…
- Oh…- jęknęła Penelope. Coś cicho stuknęło o podłogę. Odruchowo zerknęłam.
- Co to?
Niewielkie, na oko drewniane pudełeczko, nie wiedzieć, czemu, przykuło moją uwagę.
- Penelope, co to jest?- Zapytałam głośno. Podświadomość podpowiadała mi, że nie powinnam się wtrącać, ale od zawsze byłam ciekawska.
Dziewczyna spojrzała na mnie, poruszając niemo ustami.
- Zadałam ci tylko pytanie, nie musisz od razu tak tego przeżywać.- Mruknęłam, sięgając po przedmiot. Blondynka zakołysała się, jeszcze bardziej przerażona.
Ja również zamarłam. Aż za dobrze wiedziałam, co trzymam teraz w ręce.
Niepozorne pudełeczko sprawiło, że sama stuknęłam kolanami o podłogę.
- Saffi, co się dzieje?! - Jake potrząsnął mną, z miną graniczącą z szaleństwem. Ukryłam twarz w dłoniach i jęknęłam.
- Co to do jasnej cholery jest?! - Krzyknął, wyrywając mi szkatułkę. Zerknął do środka i zmarszczył czoło.- To tylko list i jakieś świecidełko. Jest powód, żeby nad tym ubolewać- spojrzał na mnie uważnie.
- Jake...- Szepnęłam drżącym głosem.
- Matko, bałem się, że ktoś ci podrzucił palec któregoś z twoich braci, wiesz, jak we włoskiej mafii i te sprawy. A ty padasz przez kawałek papieru i jakiś pierścionek?- Zaszydził, obracając w palcach malutką, srebrną obrączkę z ciemnym oczkiem.
- Jake...- Powtórzyłam z trudem.
- No dobra, ale widziałem gorsze rzeczy.- Mruknął i pomógł mi wstać.
Jego krzyk zaalarmował resztę mieszkańców domu, a także Carlisle, który zdążył już wrócić. Zebrali się wokół mnie z niepewnymi minami.
- Saffi, co to jest? Czemu tak emocjonalnie zareagowałaś? - Jasper położył rękę na moim ramieniu, bezskutecznie próbując przebić tarczę, by mnie uspokoić. Po kilku sekundach zrezygnował i usiadł na podłodze obok Alice i Emmetta.
- Edwardzie?- Bąknęłam.
- Tak? - Ton jego głosu nie był przyjazny, ale podszedł do mnie i pochylił się.
- Czy możesz...- Odetchnęłam spazmatycznie.- Wziąć ten list i...Przeczytać go na głos? - Błaganie w moich słowach sprawiło, że bez zastanowienia złamał pieczęć na szarawej kopercie i zerknął do środka.
Wzięłam głęboki oddech, on również.
Pamiętasz na pierwszy, wspólny taniec?
I tę noc, kiedy roztopiłaś moją brzydotę?
Tę noc i pożegnalny pocałunek.
I zostawiłaś po sobie jedynie cień piękna.
Zawahał się, ale to ja zaczęłam mówić.
Ach, drogi przyjacielu, pamiętam tę noc.
Księżyc i wspólne sny.
Twą drżącą łapę w mej dłoni.
Sny o północnych krainach.
I twój dotyk, pocałunek bestii.
Zamilkłam.
Wiem, że moje sny stworzone są z ciebie
Z ciebie i tylko dla ciebie.
Jak w oceanie tonę w tobie.
Twój głos pociąga mnie na dno.
Pokochaj mnie, nim zwiędnie kwiat.
Głos Edwarda zadrżał
Tak jak świat pozbawiony widoku,
Bezkresnych przestrzeni oceanu,
Taki świat byłby,
Gdyby nie miłość w twym sercu.
Ale teraz, kiedy moje serce jest zajęte,
Twa miłość do mnie powinna umrzeć.
Wybacz.
Potrzebuję więcej, niż mógłbyś mi dać.
Znów zamilkłam.
Czy nie czytałaś tej opowieści,
W której szczęście zaczynało się po pocałowaniu żaby?
Czy nie znasz tej opowieści, w której nic, czego bym pragnął
Nie będzie mi dane?
Bo jak można nauczyć się kochać bestię?
Jakikolwiek zimny wiatr wieje i deszcz zacina,
Będę tam, by ulżyć ci w cierpieniach.
Jakiekolwiek okrutne jest grzechu odbicie,
Pamiętaj, że znajdziesz w nim i piękno.
Już zawsze wilki we mnie ukryty,
Będzie pożądał owieczki w tobie.
Volterra 1.....
Cisza, jaka zapadła, niemal kłuła w uszy. Zdawałam sobie sprawę, że wszyscy na mnie patrzą, ale nie miało to znaczenia.
Penelope załkała gdzieś z tyłu, a Edward wyprostował się, widząc jej myśli. Cały drżał, ale nie patrzył już na mnie z odrazą.
- Ty i...?- Próbował bardziej spytać, niż stwierdzić fakt, ale wiedziałam, że poznał już prawdę.
Kiwnęłam i gestem poprosiłam, by podał mi pierścionek.
- Zaślubiny, do których nigdy nie doszło.- Szepnęłam, czując wszechogarniający żal.- S i M...- dodałam ze smutnym uśmiechem.
- Saffi i...?- Jake zmrużył groźnie oczy.- Zaraz.- Zatoczył się, jak pijany.- Volterra.
Kiwnęłam głową. Pozostali jeszcze przez parę sekund trwali w nieświadomości, póki nie przemówiłam głosem pełnym rozpaczy.
- Saffi i Marek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Wto 16:33, 15 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
łał.. Z tym staruszkiem? No ładnie. Ale czemu ją gonią i dlaczego tak właściwie Edzio sie na nią rzucił?
ZNowu sie zgubiłam! xDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Init
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Oc./Lbl.
|
Wysłany: Śro 10:45, 16 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Najbliższe dwa rozdziały to rozjaśnią xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Śro 16:27, 16 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
No ja myślę! xDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Init
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Oc./Lbl.
|
Wysłany: Czw 10:14, 17 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Dlatego też daję od razu dwa
7.
- Jesteś gotowa?- Kiwnęłam głową.
Cullenowie od kilku godzin nawet nie drgnęli na swoich miejscach. Wpatrywali się we mnie, jedni ze zdziwiniem, inni z niedowierzaniem.
Ale po raz pierwszy na ich pięknych twarzach dostrzegłam współczucie. Nawet Rosalie czy Bella zdawały się być poruszone. Teraz jednak, gdy pierwszy szok minął, oczekiwali prawdy, a dokładniej tego, bym opowiedziała im swoją historię. Zdecydowałam się na to, bo komu, jak komu, ale im mogłam zaufać.
- To był rok...- Zamyśliłam się.- Nie pamiętam już, który. Miałam wtedy niecało 18 lat i szykowałam się do najhuczniejszego przyjęcia w całym moim życiu. Wspaniała osiemnastka, wreszcie wolność. Moi rodzice należeli do najwyższej klasy ówczesnego świata, wręcz opływałam w luksusy, piękne stroje, wykwintne dania i eleganckie przyjęcia. To ojciec dbał o mnie najbardziej, matka zajmowała się raczej własną osobą. Wenecja w tamtych czasach była światową stolicą kultury i sztuki. Tak.- Potwierdziłam, widząc zdziwienie na ich twarzach.- Jestem rodowitą Włoszką, choć imię na to nie wskazuje. Saffi to zdrobnienie od Saphyra. Saphyra Giovanna, po babci. Mój ojciec, Corrado był wysokim urzędnikiem państwowym a matka, Sophia śpiewaczką operową i pianistką. Otrzymałam wysokie wykształcenie w zakresie wiedzy ogólnej, ukończyłam również szkołę muzyczną o profilu wokalno instrumentalnym i niemal natychmiast otrzymałam angaż w paru naprawdę znanych ówczesnych przedstawieniach. - Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień.- Pamiętam dobrze, jak bardzo się cieszyłam, gdy ojciec zasiadał w loży po prawej, by mnie podziwiać. Był ze mnie taki dumny, a ja starałam się go uszczęśliwiać. Jednak czas płynął i coraz częściej przebąkiwano o zaślubinach. Wychowałam się w czasach, gdy osiemnastolatka powinna być już stateczną panią domu, najlepiej z dzieckiem. Moi rodzice postanowili jednak poczekać z zamążpójściem aż do pojawienia się odpowiedniego kandydata. Nic nie wskazywało jednak, by taki przybył, bo chcieli wydać mnie jak najlepiej. Jednak niespodziewanie, dwa dni przed moimi urodzinami w naszym pałacyku pojawił się wysoki, piękny, blady mężczyzna. Miał do załatwienia jakieś ważne sprawy z moim ojcem, kiedy jednak spojrzał na mnie, zamarł. Byłam pewna, że chodzi o urodę, gdyż tej nigdy mi nie brakowało, ale on patrzył na mnie tak, jakby mnie prześwietlał.
- Eleazar.- Wyszeptała nagle Bella.- On...Wyczuwa talenty innych.
- Tak.- Potwierdziłam.- To był Eleazar. Rzecz jasna nie znałam wtedy jego imienia, wiedziałam tylko, że jest wysłannikiem jakichś ważnych osób, z którymi Corrado prowadził interesy. Rozmawiał z moim ojcem bardzo spokojnie, jednak, co rusz zerkał w moją stronę. Odebrałam to za trochę niegrzeczne, ale w gruncie rzeczy byłam zadowolona, bo był niezwykle przystojny. Gdy wreszcie zakończyli spotkanie, Eleazar, który już zdążył mi się przedstawić, rzekł, że jest mną zachwycony i uniżenie pyta, czy nie zechciałabym uświetnić swoją obecnością corocznego balu, który wydają władcy miast, z którego pochodzi. Zerknęłam nerwowo na rodziców, ale oni uśmiechali się szeroko, więc bez namysłu zgodziłam się. Czułam, że ma to jakiś podtekst związany ze znalezieniem męża, ale wolałam zająć się wybieraniem sukni i tego typu rzeczami.
Do Volterry zajechałam dwa dni później, odwołując własne przyjęcie na rzecz tego nowego. Przemiła służąca zaprowadziła mnie do pokoju i powiedziała, że jeśli będę czegokolwiek potrzebować, mam tylko klasnąć. Zauważyłam, że też była piękna i blada, co wydało mi się dziwne, bo przecież słońce prażyło niemiłosiernie, a temperatura musiała przekraczać 30 stopni, jak na Włochy przystało. Sama byłam opalona i miałam serdecznie dość duchoty. Aż do wieczora odpoczywałam, by być gotową na tańce. Przygotowania zajęły sporo czasu, bo zdaniem matki miałam olśnić władców Volterry i zaskarbić sobie ich przyjaźń. Tak więc upięłam włosy w wysoki kok, zostawiając po obu stronach falujące kosmyki, które opadały mi na twarz, na resztę zaś założyłam delikatną siateczkę ze złotych nitek, przyozdobionych perłami. Suknię wykonana z czerwonego jedwabiu, w stylu, nazywanym teraz syreną - obcisłą aż do kolan, a tam rozkloszowaną, do tego gorset i delikatnie złote pantofle. Wyglądałam przepięknie, nawet dziś pamiętam zachwycone spojrzenia moich służących. Pewnym krokiem zeszłam do sali balowej, gdzie powoli zaczynali zbierać się goście. Moje wejście zostało zapowiedziane przez odźwiernego, a gdy przekroczyłam próg, rozległo się głośne "Ach". Większość z przybyłych znałam z widzenia. Często gościliśmy ich w domu, gdy rodzice wyprawiali własne bale. Nie zdążyłam jednak nawet zejść ze schodów, gdy Eleazar ujął mnie za ramię i powiedział, że władcy bardzo chcą mnie poznać. Spłonęłam rumieńcem, nieprzygotowana na takie honory, ale podeszłam z nim do przeciwległej ściany, gdzie ustawione było pięć złotych tronów. Zapatrzona, jak cudownie iskrzą się w świetle świec, nie zwróciłam początkowo uwagi na siedzące tam osoby. Dopiero po znaczącym odchrząknięciu, dygnęłam i podniosłam głowę. Dwóch starszych mężczyzn i dwie kobiety, wszyscy wyjątkowej, choć nieco przerażającej urody. Pierwszy z nich, brunet, uścisnął mi entuzjastycznie rękę, drugi zaś był bardziej powściągliwy. Aro i Kajusz, tak się zwali. Kobiety okazały się ich żonami, ale imiona poznałam dużo później. Przez chwilę słuchałam, jak Aro zachwyca się moją osobą i już miałam się odwrócić, gdy naprzeciwko mnie stanął trzeci z braci.
W jego dziwnego koloru oczach czaiła się żądza. Wskazał na mnie i wyszeptał te magiczne słowa...
- La Tua Cantante?- Wtrącił Edward.
- Tak...Choć nie wiedziałam nawet, co to znaczy, tej nocy odnalazł swoją śpiewaczkę.
8
- Marek od razu nakazał orkiestrze grać, choć nie podano nawet przystawek. Nieco zaskoczona zgodziłam się zatańczyć, a on ujął mą dłoń tak mocno, jakby bał się, że zniknę. Skupiłam się na krokach, bo od niedawna "weszłam" na salony i nie wszystko dokładnie pamiętałam. Mój partner zaś, jak na starszego człowieka, poruszał się z wielką gracją, jego ruchy, tak piękne, płynne, hipnotyzowały mnie cały wieczór. Nie potrafiłam oderwać od niego oczu i czułam, jak moje serce wyrywa się ku niemu. Jednak jak przystało na panienkę z dobrego domu, o godzinie 24 podziękowałam grzecznie za wspólne chwile i podążyłam do sypialni, nie byłam śpiąca, ale czułam, że jeśli jeszcze chwilę spędzę w towarzystwie Marka, to dostanę obłędu. Do domu wróciłam nazajutrz, rano. Pytania o bal zbywałam machnięciem dłoni, zajęta rozpamiętywaniem tego, co się stało. Nie minęło kilka godzin, gdy do wrót naszego zamku zapukał posłaniec. Rodzice byli w szoku, ale ja o mało nie popłakałam się ze szczęścia, gdy okazało się, że to Marek przysyła mi kosz czerwonych róż, z dopiskiem, że przypominają mu mnie, ale są tylko marnym odpowiednikiem pierwowzoru.. Corrado spytał wprost, czy ma się tu doszukiwać podtekstów, znał bowiem zarówno Aro jak i Kajusza, i wiedział, że trzeci z barci nie ma żony. Wzruszyłam ramionami, zbyt podekscytowana. Przemknęło mi przez głowę, że być może Marek będzie się starał o moją rękę, ale to były tylko piękne marzenia. Marzenia, które dwa tygodnie po balu stały się rzeczywistością. Pewnego wieczoru otrzymaliśmy wiadomość o zbliżającym się dużym zastępie jeźdźców. Godzinę później do sali powitalnej wkroczył Marek, wraz z całą świtą. Ubrany w ciemną marynarkę, spodnie i pelerynę, wyglądał niemal jak książe, a jego twarz, którą wcześniej uznałam za należącą do 50, 60 latka, wyraźnie odmłodniała. Zauważyłam, jak moi rodzice wstrzymują oddech, gdy podszedł do nich pewnym siebie krokiem, z iskrzącymi oczami utkwionymi we mnie. Bez ogródek przedstawił się i wciąż patrząc w moim kierunku, spytał, czy wyrażą zgodę na nasz ślub. Matka złapała się za serce, a ojciec zaniemówił. Ja natomiast zadrżałam, nie ze strachu przed moim wciąż niedoszłym narzeczonym, ani przed tym, że wszystko dzieje się tak szybko. Zadrżałam, bo bałam się, że...Odmówią.- Zachichotałam lekko.- Na jedno skinienie Marka podszedł do nas towarzyszący mu mężczyzna z ogromną szkatułą w rękach. Otworzył ją powoli, a tam, na wyściełanej atłasem poduszeczce leżała największa perła, jaką kiedykolwiek widziałam. Ustawił ją delikatnie przed rodzicami i gestem poprosił kolejnego służącego. Trwało to dobre pół godziny, a każda szkatuła zawierała co innego. Corrado i Sophie wzbogacili się więc o perłę, mnóstwo klejnotów, szlachetne tkaniny, drogie olejki zapachowe i wiele innych. Widząc ich konsternację, dodał, że to tylko początek, prezent dla, jak ma nadzieję, przyszłych teściów. Dla mnie natomiast, jeśli zgodzę się zostać jego żoną, przygotował o wiele więcej. W głowie mi się nie mieściło, że można jeszcze coś wymyślić, ale gdy zerknęłam na rodzicowi, wiedziała, że decyzja została podjęta.
Przerwałam na moment, by zerknąć na zgromadzonych. Wszyscy wyglądali na trochę przerażonych, ale i zaintrygowanych.
- To niesamowite...- Bąknęła cicho Alice. Reszta pokiwała głowami.
- Czyi miałaś być...Trzecią żoną, tak?- Spytał cicho Carlisle. Przytaknęłam.
- Chcecie wiedzieć, co było dalej?- Westchnęłam ciężko.
- Twoja decyzja, czy chcesz nam powiedzieć....- Wyszeptała Esme. Uśmiechnęłam się i podjęłam wątek.
Zaręczyny odbyły się dwa dni później. Powiecie, że to szybko, ale naszym zdaniem nie było na co czekać. Zakochaliśmy się w sobie szaleńczo. Ja wprawdzie byłam wciąż trochę oszołomiona, ale towarzystwo Marka odstraszało wszystkie demony. Mogliśmy godzinami przesiadywać, wtuleni, nie wypowiadając choćby słowa, ale niczego nie byłam tak pewna, jak tego, że mnie kocha. Wystarczyło na niego spojrzeć, by dostrzec, jak na mnie patrzy. - Edward i Bella wymienili porozumiewawcze spojrzenia.- Kilka dni przebywaliśmy Wenecji, ale mój ukochany nalegałbyśmy wrócili do Volterry. Wreszcie zgodziłam, ale gdy nadeszła chwila pożegnania, nie mogłam pozbyć się uczucia, że widzę rodziców po raz ostatni. Było to niedorzeczne, ale uściskałam ich chyba mocniej, niż zwykle.
Volterra przywitała nas festynem. Na początku myślałam, że to jakieś lokalne święto, ale gdy zdałam sobie sprawę, że ludzie wiwatują na mój widok, zamarłam. Marek wyjaśnił, że jego poddani cieszą się w raz z nim z faktu, że znalazł tak cudowną wybrankę, a juz wkrótce królową Volterry. Zamyśliłam się, bo nigdy nikt nie wspominał, by Aro czy Kajusz byli królami, ale nie zaprzątałam tym głowy, gdyż musiałam zmierzyć się z nimi osobiście. Przyjęli nas w sali mniejszej, niż balowa, ale równie pięknej i strojnej. Aro powitał mnie wylewnie, Kajusz był bardziej stonowany. Przedstawiono mi także ich żony, jasnowłosą Sulpicię w szmaragdowej sukni z dekoltem do ziemi i Athendorę, bladą blondynkę w stroju koloru jeżyny. Obie wpatrywały się we mnie, trochę nieprzyjaźnie, ale ogólnie rzecz biorąc raczej neutralnie. Zasiedliśmy do stołu, jednak poza mną, nikt nie otrzymał talerza czy sztućców. Z zagadkowym wyrazem twarzy Aro oświadczył, że już jedli, Marek również odmówił. Była to jedna z tych rzeczy u mojego narzeczonego, przez którą czasami się bałam. Marek nie jadł, bił od niego dziwny chłód, zdawał się też nigdy nie sypać. Absurdalnie czułam też, że ma czasem ochotę wbić się moją szyję. Zrzucałam to jednak na karb odmienności zwyczajów, i starałam się nie przejmować.
Jednak jeszcze tego samego wieczoru, Marek oświadczył, że jest coś, o czym muszę wiedzieć.
Gdy zaczął wyjaśniać, że nie jest do końca tym, kim się zdaje, byłam krańcowo przerażona. Takie opowieści słyszałam tylko od niań, gdy nie mogły zagonić mnie do łóżka.
- Ale co...Ale jak...?- Powtarzałm w kółko, podczas gdy on mówił, o piciu krwi, przemieszczaniu się szybciej, niż cokolwiek innego i tajemniczym nie starzeniu się. Następnie przytulił mnie, szepcząc, bym niczym się nie martwiła, bo on zajmie się wszystkim. Nie zdążyłam nawet jęknąć, gdy z siłą dzikiej bestii przegryzł mi gardło. Surrealistyczne przeżycie, miałam wrażenie, że lecę prosto w ciemność, dopiero ból przypomniał mi, że wciąż żyję. Ocknęłam się nad ranem, wyjąc z cierpienia. Moja prawa dłoń spoczywała tuż obok, nie podlegała jednak mojej woli. Stała się zimna, twarda i blada, ale trawił ją ogień i tego nie mogłam zrozumieć. Marek przyciszonym głosem tłumaczył mi, że to starodawny sposób przemiany. Podczas, gdy ja wiłam się w agonii, mówił, że tylko, gdy zmienia się każdą część ciała oddzielnie, można sprawić, że wampir staje się odporny nawet na spalenie.- Kątem oka zauważyłam, że Carlisle drgnął.- Tyle, że ta przemiana jest dużo boleśniejsza i dłuższa. Moja trwała pięć lat.- Dodałam.
- Jak to wytrzymałaś?- Rosalie była w szoku.- Ja swoją ledwo, co...A trwała trzy dni..
- Przez cały czas Marek był przy mnie, trzymał za rękę, opowiadał, jak to będzie, gdy stanę się jedną z nich. Na zawsze młodą, piękną i nieśmiertelną, że nikt nigdy nas nie rozłączy. Wspominał też o swojej pierwszej żonie, Didyme. Jej stratę ledwo przeżył, bo darzyli się ogromnym uczuciem, ale przepowiedziała mu, że kiedyś spotka tę jedyną. Uwierzył i czekał, aż znalazł mnie. Przetrwałam pięć lat katuszy, ale warto było. Otworzywszy oczy, zachłysnęłam się w wrażenia. Wszystko było takie piękne i takie nowe. Marek z cierpliwością anioła tłumaczył mi wszystko, zabierał na polowania, był mistrzem i kochankiem jednocześnie. Chłonęłam wampirzą rzeczywistość całym ciałem, zachwycona każdą chwilą. Marek również promieniał ze szczęścia, W międzyczasie stworzył dla mnie kilka służących.- Wskazałam na Penelope.- Była również Megan i Olivier.- Poczułam, jak gardło wypełnia ogromna gula. Co się z nimi stało, pomyślałam?- Nie wszyscy podzielali nasze szczęście. Kajusz i Aro byli wściekli na Marka, że, ich zdaniem, tak pochopnie wybrał żonę. Nie mogli mu się otwarcie przeciwstawić, bo spowodowałoby to zamęt w Volterrze. Zarówno straż jak i inne wampiry znajdujące się na dworze były zobowiązane bronić wszystkich braci, a w obliczu wojny miedzy nimi, ich decyzje były nieprzewidziane. Ja jednak byłam "nowa", nie wpojono im miłości do mnie, wystarczył jeden rozkaz, by zaatakowali. Marek, świadom niebezpieczeństwa, wezwał swoich zaufanych przyjaciół - braci Alessia i Fabia, oraz Napiera i Ewana. Wytłumaczył im, w jakim jestem położeniu i uzyskał przysięgę, że są gotowi w każdej chwili mnie bronić. Tak minęło 45 lat mojego nieśmiertelnego życia. Volterra była cudownym miejscem, które traktowałam jak dom. Z dnia na dzień wszystko się zmieniło. Marek podstępem został odurzony przez Aleca.- Po minach zgromadzonych wyczułam, że dokładnie wiedzą, o kogo chodzi.- Jane zajęła się Peneope, Megan i Olivierem, a także moim drogim przyjacielem, Joshem. Zdziwi was to, ale był on pierwszym wilkołakiem, jakiego poznałam. Wilkołakiem z prawdziwego zdarzenia.- Wyjaśniłam, gdy Jake spojrzał na mnie z powątpiewaniem a teraz mocno się zachmurzył.- Można powiedzieć, że był jakby zabawką Kajusza, z czasów, gdy wojował z wilkołakami. A dokładniej z Dziećmi Księżyca.- Uściśliłam.
- Poznałaś prawdziwe Dzieci Księżyca?!- Spytał z niedowierzaniem Emmett.
- Josh był jednym z nich, jeńcem pozostałym po dawnych bojach. Kajusz nigdy go nie lubił, trzymał go tylko na wszelki wypadek. Dostałam go w prezencie zaręczynowym.- Rzekłam z twarzą wykrzywioną grymasem. Jake prychnął gniewnie.
- Wracając...Moi opiekunowie szybko połapali się, o co chodzi. Alessio wyczuł zbliżające się zagrożenie, a Ewan otoczył nas tarczą.- Wzdrygnęłam się, wspominając tamte chwile.- Uciekliśmy z pałacu, dotąd nie wiem jak. Pierwszych dni nie pamiętam, byłam tak zaślepiona bólem i tęsknotą, że Fabio na zmianę z Napierem nosili mnie na rękach. Bez przerwy zmienialiśmy miejsce, a oni jednocześnie pracowali nad ochronieniem mnie swoimi mocami. Po jakichś 50 latach ciągłej ucieczki, odważyliśmy się osiedlić się gdzieś na stałe, przestawiając się na dietę złożoną ze zwierzęcej krwi. Alessio wyjawił mi, że Volturi trudniej będzie nas znaleźć, bo wampiry pijące ludzką krew pachną inaczej. Zgodziłam się bez wahania, było mi z resztą wszystko jedno.
Dwa razy umarłam i raz narodziłam się w Volterrze. Raz, gdy ukąsił mnie Marek, dwa, gdy mi go odebrano. - Westchnęłam.- Znacie już moją historię. To tyle.- Uśmiechnęłam się z trudem.
Delikatne ramiona Esme objęły mnie mocno.
- Tyle przeszłaś...Nie zasłużyłaś na to.- Rzekł dobitnie Jasper.
- Pokochałam nie tego, co trzeba.
- Ale to nie powód. Chyba nie tylko tego przestraszyli się Aro i Kajusz.- Carlisle zawahał się. Przygryzłam wargę.
- Widzicie...Jak się okazało niedługo po mojej przemianie, moim talentem było zmienianie wyglądu, ale to nie wszystko. Wystarczyło przebywać ze mną dłużej, by samemu się zmienić.
- Nie rozumiem.- Edward splótł ręce na piersi.
- Krótko mówiąc...Marek zaczął młodnieć. Gdy opuszczałam Volterrę, przypominał już 30 letniego, przystojnego mężczyznę. Zazdrościli mu...I bali się, że coś głupiego strzeli mu do głowy...- Wysyczałam.
- Głupiego?
- Że zechce odebrać im władzę. Im młodszy, tym silniejszy, rozumiecie?
Zapadła cisza.
- Cholera, dziewczyno. Ty to masz pecha.- Jake patrzył na mnie ze współczuciem.
Spuściłam głowę.
- Wiem, Jake, wiem...
*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Czw 15:58, 17 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
łał
Nie, no brak słów.
Mistrzuniu, bosko! ;*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Init
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 2526
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Oc./Lbl.
|
Wysłany: Pią 11:01, 18 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Aż spąsowiałam xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Moderator
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 1835
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Pią 18:52, 18 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
No, ale taka prawda ;D Czekam na kolejne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|